Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozpyliłalakierdowłosówiporazostatnipoprawiła
fryzurę.Zanimwyszłazdomu,pociągnęłaustaczerwoną
szminką.Niepamiętała,kiedytoostatniorobiła,aleten
czasmożnabyłoodmierzaćlatami.Długosięzbierała
dotejrozmowyiwolaławyglądaćnapewnąsiebie.
WyszławprostnaulicęSpichrzowąiodrazumusiała
osłonićsięodwiatru.
Jesieńbyławtymrokujaklis.Najpierwdługo
siedziałaprzyczajonawzielonejgęstwinie,akiedy
wydawałosięjuż,żewrzesieńbędzieprzedłużeniem
wakacji,wyskoczyłazniejizamiotławszystkorudąkitą.
Potemwiejącywprzesmykupomiędzygrudziądzkimi
spichrzamiwiatrprzeganiałpożółkłe,pomarańczowe
ibrązoweliście,bawiącsięniminiczymniesfornybrzdąc.
Podrzucałje,wprawiałwtaniecignałwdółSpichrzowej,
ażZuzanniekręciłosięwgłowie.Terazzaśprzegniłeliście
zalegaływzakamarkachpomiędzykamienicami,
azniebasypałdrobnyśnieg.Pierwszytegoroku.
Gdybynieokoliczności,tobyłabynaprawdę
przyjemnajesień,pomyślała.Otuliłasięszczelniej
płaszczemikaszmirowymszalemiruszyławstronę
czekającejtaksówki.
–Dzieńdobry.PoproszęnaLegionów–powiedziała
wdzięcznazaprzyjemneciepłopanującewsamochodzie.
–Agdziedokładnie?–Taksówkarzzsiwymwąsem
obróciłsięwfotelu,ażstrzeliłomuwkręgosłupie.Miał
miłąokrągłątwarz.