Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Valentino
23.32
Tomójpierwszydzieńijużznalazłemsobieznajomych.
Znajomychzpięknymiimionami.Itwarzamiteż.
WpatrujęsięwOriona,któregokościpoliczkowe
mogłybytrafićnaokładkędowolnegomagazynu,
aorzechoweoczychybazbytwielewidziałyjaknakogoś
wtymwieku.Chłopakzaczynasięrumienićiwtedysię
orientuję,żepewniezadługonaniegopatrzę.Jestem
prawiepewien,żeinteresujągofaceci.No,może
dziewczynyteż,alecodochłopakówraczejsięniemylę.
Tooczywiścieniczłego,żepotrafiętopoznać.
Zazdroszczęmutego,żemożebyćtakiotwartyidostał
odżyciatakąszansę.Powinienemznaleźćjakiśsposób
nato,byteżdaćotymjasnysygnał.
–AcocięnarazieurzekłowNowymJorku?–pyta
Orion.
Mógłbymodpowiadaćprzezresztęwieczoru.
–Naprawdęchciałbymzrobićwszystko.Poprostużyć
jakturystaidoceniaćkażdydzieńspędzonywtym
mieście.
–Tobardzomądrepodejście–stwierdzaDalma.
–KochamNowyJork,alemamjużdosyćwielurzeczy.
–Naprzykład?
–Występówwmetrze.Parępierwszychbyłosuper,ale
potemsięprzyzwyczajasziskupiasznatym,corobiłeś,
zanimpojawilisiętancerze.