Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
paraliżowałająjużsamamyślopublicznych
wystąpieniach.Nawetpracanarecepcjipoczątkowo
wydawałasięczymśponadjejsiły.Igdybynietenprawie
tragicznywskutkachwypadek,życieSaryprzebiegłoby
pewniebezwiększychniespodzianek.
–Kochanie?–rozległsięłagodnygłosMarii,wyrywając
goztychrozmyślań.
Robertztrudemdźwignąłsięnałóżku.Każdegodnia
czułsięcorazmniejszyizastanawiałsię,czystoizatym
szybkopostępującachoroba,czymożeżonapodsuwała
mupodczassnukolejnenapchanepierzempoduszki.
Jednakobojętnie,ilepuchumiałbypodsobą,przykażdym
ruchukrzywiłsięniczymksiężniczkanaziarnkugrochu
–takbardzodokuczałmubólwkościach.
–Słucham,Marysiu–wyszeptałochryple,
przypuszczając,żenadchodziczasnaichpopołudniowy
rytuał.
–Przyniosłamcizupę.Pomidorowa,twojaulubiona.
–Mmm–zachwyciłsięRobert.–Wiesz,
żejąuwielbiam.Chętniebymzjadł,alenaprawdęnie
jestemgłodny–dodał,klepiącsiępozapadniętym
brzuchu,gdziejeszczekilkamiesięcytemumiałcałkiem
sporąoponkę.Odkilkudniniemógłjużprawieniczego
przełknąć,lecztonjegogłosusugerował,żemazasobą
bardzoobfityobiad.
Mariapokiwałagłowązuśmiechemwyćwiczonymtak
dobrze,żektośpostronnymógłbyjąuznaćzazupełnie
wypranązempatii,zimnążonę.Odłożyłamiskęnastolik
kołołóżka.Przezornieprzykryłazupęspodeczkiem
–ostatnimiczasynawetapetycznyzapachpotraw
sprawiał,żeRobertazaczynałyogarniaćmdłości.
–Gdybyśmiałochotęnachoćbyjednąłyżeczkę,