Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
munapiersi,ijużniemógłdoczekaćsięchwiliulgi–ulgi
odbólu,ograniczeńitychzimnychpalcówwpijających
siękurczowowjegodłoń.
–Jestemgotowy–wyszeptałwgłuchąnoc.
–Co...?Comówiłeś,kochanie?
Marianachyliłasiętroskliwienadmężem,zażadne
skarbyniechcącprzegapićjegoprawdopodobnie
ostatnichsłów.Wsłabymświetleulicznejlatarnitwarz
Robertawyglądałajakczaszkaobciągniętaszarawą,
woskowąskórą.Pośrodkupłonęłyszareprzytomneoczy,
azębywyszczerzyłysięwzłowieszczymgrymasie.
–Tojeszcze...niejest...koniec–wycharczałztrudem,
anajegospierzchniętychwargachbłysnęłykropelkiśliny.
Zzaskakującąsiłązacisnąłpalcenadłoniżony.Maria
starałasięsłabymuśmiechemzakryćgrymasbólu.Kilka
sekundpóźniejuściskrozluźniłsię,powiekiRoberta
opadły,ajegooddechstałsięspokojnyimiarowy.
MariaiSarazastanawiałysię,cotowszystkomiało
znaczyć.
Tojeszczeniejestkoniec.
Czyżbynałożu
śmierciRobert,tenracjonalnypandoktor,zacząłwierzyć,
żeżycienaziemijesttylkojednymzwieluetapów...?
Jeślitak,todlaczegonamyśl,żekiedyśjeszczespotkają
sięwlepszymświecie,złośliwiesięskrzywił...?
Nonsens
–pomyślałaMaria,kręcącpowoligłową.
Gra
świateł...Noc...Przywidziałomisiętowszystko...Głupia
jestem.
Kobietanasłuchiwałauważnie,alejednostajnyoddech
mężazacząłjąusypiać.Jejbrodaopadałacochwilęituż
przedświtemMarianiebyłajużwstaniezwalczyć
senności.ToduszaSaryjakopierwszadostrzegła,
żeRobertaCzekajaniemajużwśródżywych.