Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁ3
Stadninajesttakpiękniepołożona,żenajejwidokażzapieramidech
wpiersi.
Drogadoniejupłynęłanamwciszy,którarozrywałaresztki
mojegospokojunastrzępy.Ztrudempowstrzymywałamsię,żebynie
paplaćbyleczego,jaktomamwzwyczaju,aciotkaspędziłacałątrasę
zewzrokiemutkwionymwekranietelefonu.Naszkierowca
zatomilczałponuro,cojakiśczaszerkającnamniekątemoka.
Ciekawe,czyzastanawiałsię,kiedywybuchnę?
Wyglądanato,żeJanWagnerniejestfanembezsensownych
pogawędek.Wporządku.Szkoda,żetorównocześnieźledziała
namojesamopoczucie.Jakbyznowuktośpróbowałmniezacośkarać.
Mojezdenerwowaniejednakznikabezpowrotnie,gdydojeżdżamy
namiejsce.Położonazaledwiekilkakilometrówodpensjonatu,
zpadokiemsąsiadującymzrzekąiupodnóżagóry,stadninawygląda
jakzbajki.Przysadzistebudynkiukrywająsięmiędzydrzewami,
awidoknarozciągającesięzanimipasmogórskiesprawia,żeboli
mnieserce.Niepotrafiępowstrzymaćpełnegozachwytu„och”,które
wymykamisięspomiędzywarg.
–Prawda,żepięknie?–mówiciociaztylnegosiedzenia,wreszcie
podnoszącgłowęznadekranukomórki.–Tadeuszzakochałsięwtym
miejscu,gdytylkojezobaczył.
Absolutniemusięniedziwię.
–Bardzonarzekał,żemusizostaćnanocwszpitalu?–pyta
zrozbawieniemWagner,zatrzymującautonapodjeździe.
Ciociaprzewracaoczami.