Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Wiesz,jakionjest–mamrocze.–Chciałnatychmiasttuwracać.
Prawiewypisałsięnażądanie,niestetydostałtyleśrodków
przeciwbólowych,żeniebardzomógłutrzymaćwręcedługopis.
Potychsłowachchichocze,ajawysiadamzsamochodu,poczym
zaciągamsięgłębokoświeżymgórskimpowietrzem.
Muszędokładniejwypytaćciotkęotegojejfaceta,aletopóźniej.
Naraziechcęzobaczyćkonie.Apozatymczłowiek,któryotworzył
stadninęwtakpięknymmiejscu,niemożebyćzły,prawda?
–Janku,pokażeszLucyncestajnię?–odzywasięzamoimiplecami
ciocia.–Jawtymczasiewpadnędobiura.Tadeuszprosił,żebym
przywiozłamulaptopaidokumenty,najwyraźniejzamierza
nadzorowaćbizneszeszpitala.
Kręcigłową,jakbydokładnietegosięspodziewała,alewcalenie
pochwalała,ajejtowarzyszprzytakujemruknięciem.Dopierowtedy,
gdyciociamrugadomnieiodchodziwkierunkuzabudowań,orientuję
się,żezostajęsamazjejznajomym.Ztymmrukiem,któryniepotrafi
poprowadzićnormalnejrozmowy!
Zerkamnaniegopospiesznie,bystwierdzić,żeniespuszcza
zemniewzroku.Jegospojrzeniejesttaknieprzeniknione,żeniemam
pojęcia,cosobieomniemyśli.Pewnieżejakaśgówniarazmiasta
przyjechałanawakacjeiniewartopoświęcaćjejczasu.Albocoś
takiego.
–Chodź.–Kiwanamniegłową,poczymruszawkierunkustajni.
–Pokażęcikonie.
Idęzanim,zastanawiającsię,kiedyzacząłsiędomniezwracać
poimieniu.Marszczębrwi.Jestmiędzynamikilkanaścielatróżnicy,
możeuznał,żetakjestwłaściwie.Niezamierzamprotestować,tylko
dziwimnietonagłeskracaniedystansu.
Znadgórwiejechłodnywiatr,przezconamoichodkrytychnogach
pojawiasięgęsiaskórka.Mamnasobieszorty,luźnąkoszulkę