Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
drugieniebyłomipotrzebne.
–...psy.
Zamyśliłamsię,więcdopieropochwilidotarłodomnie,
żeBuchtowacośmówi.
–Psy?–zapytałamgłupio,patrzącnatłustąjamniczkę,która
zrezygnowałazobwąchiwaniatrawyiziewnąwszyszeroko,położyła
sięustópswojejpani.
–Te,cojehabiom–wyjaśniłaBuchtowa.–Mojacerapado,
żetoAraby,nateichkebaby.
Zamrugałam.NaJanowieistotniezaginęłoostatniosporopsów,ale
teoriiokebabachjeszczeniesłyszałam.Skinęłamwięctylko
niezobowiązującogłową,aBuchtowaobrzuciłatrwożliwym
spojrzeniemBetsy,jakbyoczamiwyobraźniwidziałajużjamniczkę
kręcącąsięnarożniewpodrzędnejbudcezfastfoodem.Potem
rozmowazeszłananieuniknionytematzdrowia.Mojatowarzyszka
miałasłabeserce,problemyzpęcherzemioczywiście„wysokicukier”,
przekleństwonaszegowieku.Jaodwzajemniłamsięopowieścią
ochorymbiodrze,którezoperowanokilkamiesięcytemuiktórewciąż
midokuczało,zwłaszczaprzydeszczowejpogodzie,choćnieażtak
bardzo,jakpróbowałamwmówićBuchtowej.Owerdykciemłodego
lekarzaniewspomniałam–wobeclistynieszczęśćsąsiadkiwydawało
siętonienamiejscu,akiedyszłamwstronęJanowa,pozostawiwszy
Buchtowąwrazzjamniczkąnaskwerku,lekkoutykałam.Robiłam
tozuprzejmościalbodlatego,żetakiemałeniewinneoszustwa
sąjednąznielicznychprzyjemnościpańwstarszymwieku.Amoże
chodziłoocośjeszczeinnego:możejużwtamtymmomenciewmojej
głowiezacząłrodzićsięplan.
*
Popołudniupojechałamnadziałkę,gdziezajęłamsięprzekopywaniem
grządekisadzeniemfrezji,awieczoremwpadładomnieJustyna.
Teoretycznie,żebypogadać,wpraktycezapewnepoto,bysprawdzić,
czywciążżywięsięgotowymidaniamizesłoików.Mojacórka