Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Dodzisiaj.Madrygałkiewiczowizbrodnia
najwyraźniejzburzyławewnętrznąharmonię
izniekształciłaodbiórrzeczywistości.
Nie,nadaljestspokojnymmiejscemmruknął
Sadowski,niepatrzącnakolegę,którybezsłowaoddalił
sięwstronęzaparkowanegoprzyulicyPowstańców
Śląskichsamochodu.
Spojrzałnaekrantelefonukomórkowegobrakowało
czterechminutdoósmej.Jakąśgodzinętemuzwłoki
odkryłpracownikfirmyoczyszczającej.Cherlawego
staruszkatrudnobyłoocokolwiekpodejrzewać.
Zrozmazanyminapoliczkachłzamiopowiadał
oznalezisku,którezniszczyłojegoniedawnoodrodzoną
pomyślność.Wkoszmarnysposóbradośćwjegożyciu
splotłasięzesmutkiem.Byłniezwykleszczęśliwy,
żepolatachbezrobociaznalazłpracęwZieleniMiejskiej,
ibardzonieszczęśliwy,żeznalazłtrupa.
„Dlaczegowparkuinawyspie?”myślałSadowski.
„MógłwywieźćzwłokizaWrocław,spalićlubrozpuścić
wkwasie,aletegoniezrobił.Abybyłojeszczeciekawiej,
przeszedłprzezwodę.StawwparkuPołudniowymtonie
RówMariański,alenawettakąpłyciznętrzebajakoś
sforsować.Naczymmuzależało?Napopularności?
Krwawymegaloman?Naszczęścieprasajeszcze
oniczymniewie.Chociażktotamwie?Alelepiej,żeby
nie”.
Mgłarzedła,awtaflibrudnegojeziorkaprzejrzałosię
słońce.Przeznastępnągodzinępolicjantprzeszukiwał
parkwposzukiwaniuśladów,któremógłpozostawić
przestępca,nieznalazłjednakaniodciskówstóp,ani
plamkrwi,aniporzuconejbroni.Dwiekolejnegodziny
obchodziłokolicznedomostwa.Przeciąłulicę,błąkałsię