Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zwyczajnieniechce.Możesięboi…
–Słuszniesięboi!–wpadłamiwsłowogospodyni.
–Tak…Nowłaśnie.Więctenktośpodkrada,
comuwejdziewłapy,możesprzedaje,żebyopłacić
dalszebadanianadtym,cotamsobiebada.Nieważne.
Kradnieitomusimyukrócić.Dlatego–wskazałem
kciukiemzasiebie,choćtomożeprostackigest–musimy
udaćsiędoeksponatówidokonaćkilkumanipulacji.
–Zawołamkogośdopomocy?–zaproponowała.
–Nie,toniewymagapomocy.
Wstała.
–Notochodźmy.
Podniosłembrzemięipomaszerowaliśmy.Wsali
balowo-muzealnejpodszedłemdogablotzkijami
bejsbolowymi,położyłemnapodłodzeswójbagaż
iodwróciłemsiędogospodyni.
–Alarmy?Klucze?
Pokręciłagłową.Notak–ktobysięośmielił?!
Otworzyłemgablotęizacząłemwyładowywaćtamte
muzealneokazy.Poobijane,zwyślizganymirękojeściami,
wlepszymigorszymstanie.Melodyjniekołatały,gdy
układałemjedośćbeztroskonapodłodze.Potem
wyjąłem,owieledelikatniej,swoje„kije”izacząłem
jeukładać,mniejwięcejwmuzealnymporządku,
wgablocie.
–Mógłbyśmniewtajemniczyćwswójplan,młody
człowieku?
–Tak.Więcktoś…–poustawiałemkije,odsunąłemsię
ikrytycznieprzyjrzałemcałości–sięgnietupoprzezczas
jakposwojeiweźmiekije,aletoniesąwłaściwiekije,
tylkodośćokrutnakara.
–Takiekijesamobije?–zapytaładomyślnie.
–Niemalże,wkażdymraziewięcejtuniesięgnie.
–Wyjąłemzworkajeszczekilkarzeczy:rękawicę,czapkę,
puszkęnawazelinę,pasekdospodni.Powkładałem
towszystkodoodpowiednichgablot.–Tonawypadek,