Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
finansowych,więcpanStanisławrobił,cowjegomocy,
abyłataćjenabieżącotanimkosztem.Płotwyglądał,
jakbytrzymałsiętylkosiłąwoli.Jedyniesłupy,naktórych
osadzonebyłybramyprowadzącedoposzczególnych
kwater,byływbetonowanewziemięiodpowiednio
zabezpieczone.Poprawejstronie,gdziepasłosięstadko
najstarszychinajspokojniejszychkoni,Lilkadojrzała
grupkędzieciaków.PomagalipanuStanisławowi
wepchnąćogromnąbelęsiananapaletęstojącąpod
wiatą.Stwierdziła,żejestichtamnatyledużo,
żeporadząsobiesami,poszławięcdalejwyschniętą
ziemią.
Wsumiemogłobytrochępopadaćmruknęła,
oceniającstantrawy.
Koniewygryzływszystkoniemaldogołejziemi,alato
wtymrokubyłoupalneisuche.Lilkamiałanadzieję,
żetrawajeszczetrochęodbijeizwierzakibędąmogły
cieszyćsięsezonempastwiskowymdopóźnejjesieni.
Dotarładokolejnejbramki.Otworzyłaskobelipodeszła
prostodoustawionejzbokuwiatyemaliowanejwanny.
Spuściłaresztkizieleniejącejjużwodyizlekkim
obrzydzeniemprzetarłarękąścianywanny,chcącpozbyć
sięzielonegonalotu.Tużobokstałybaniakizwodą,którą
panStasiekprzywiózłprzyczepką.Lilianapodciągnęła
rękawyswojejszarej,przybrudzonejjużbluzy,dźwignęła
zwysiłkiemjedenzbaniakówioparłagookrawędź
wanny.Wodachlusnęła,ledwozakrywającdno.
Dziewczynapodniosłagłowę,słyszącjakiśszmer
dochodzącyzmałegolasku.Zerknęławstronę
przekrzywionychprzezwiatrbrzóz,którychgałęzie
falowałynawietrze.Dzikiejeżynytworzyłycośwrodzaju
ostrokołu,chroniącbrzegilasuswoimisplątanyminiczym
mackipędami.Jakiśptakpoderwałsiędolotu,
rozdzierającpowietrzewystraszonymskrzekiem.
Nimdostrzegłapędzącytabunkoniwypadających