Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
żenadworzezrobiłosięjuższaro.Obawiałasię,
żenatwarzmogłyjejwpełznąćrumieńcezażenowania.
Bartek.Mężczyznawyciągnąłwjejstronę
wypielęgnowanądłoń.Uściskmiałłagodny,lecz
zdecydowany.Delikatniepotrząsnąłrękądziewczyny.
Atyjesteśpewnie…?
Lilianawydukała,zarzucającplecaknaramię.
Lilianapowtórzyłmelodyjnymgłosem.Bardzo
ładneimię.Agnieszkamiotobiewspominała.Pomagasz
tujużoddwóchlat,tak?
Takprzytaknęła,spuszczającwzrok.Tenmężczyzna
onieśmielał.
Świetnie.Więcznasztomiejsceizwierzętajakwłasną
kieszeń.Wydawałsięszczerzezadowolony.Otworzył
drzwiauta.Podwieźćciędomiasta?
Dziękujępanu…
Mówmipoimieniu,proszę.
Lilianazerknęłananiegoniepewnie,łunabijąca
odlampkiwewnątrzautaoświetlałajegoszerokiuśmiech.
Więc?
Mamswójśrodektransportu,dziękuję.Wskazała
głowąstojąceobokżółteautko.Miałanadzieję,
żewpanującymjużmrokuniewidać,jakbardzojej
samochódjestubrudzony.głupiobyłoparkowaćkoło
błyszczącegoklasyka,którymjeździłBartek.
Jasne.Todozobaczenia,Lilianorzuciłiwsiadł
doauta.Odpaliłsilnik,niepatrzącjużnanią,wycofał
zparkinguiruszyłwstronęmiasta.
Lilkajeszczeprzezchwilęobserwowałamajaczące
woddalitylneświatła.Wkońcuodetchnęłagłęboko,
zdającsobiesprawę,żejejmięśnienapięłysięniczym
struny.WciążczułanadłonilekkidotykBartka.Było
wtymczłowiekucośdziwnego,coś,czegonieumiała
nazwać.MusiałajednakprzyznaćWiktoriirację,był