Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
izkomórkami,ludzieoglądająsięzanamizewspół-
czuciem”.Jamuniewspółczułam,uważałamto
zatotalnągłupotęikonserwatyzm,amożenawet
snobizm,boJerzylubiłczućsięważny.Nienaganny,
kosztownyubiórwkażdejchwilimusiałpodkreślać
jegoprzynależnośćdoodpowiedniejgrupyludzi,
zwracaćnaniegouwagę.Nawetmoją.Gdywyjeżdżał,
prałamrzeczy,którychużywał,oskarpetkizawsze
dbałsamimokrezostawiałnasznurku.Tknęłomnie,
dlaczegoniemożewyjechaćwinnejbieliźnie.Też
wchodziłado„zestawu”?Wkońcuprzestałamsię
dziwićizaczęłambraćtozaniezdrowyobjawjegope-
danterii.
–Mogę?–Andrzejzajrzałdopokoju.
–Proszę.–Odsunęłamfotel.–Samapoczułam
sięgłodna,choćzwykleniejadamkolacji.
–Skorzystałemzkąpielówek…–tłumaczyłsię
niezręcznie.–Wziąłemteżpodkoszulekiparę
skarpet.Swojeuprałem,bobyływokropnymsta-
nie.Daszminaniejakąśreklamówkę,tojepotem
gdzieśwysuszę?
Skinęłamgłowąiusiadłamnaprzeciwko.
–Proszę–podałammupółmisekzwędlinami
–mamnadzieję,żejesteśgłodny.
–Jestem–kiwnąłgłowąiłakomiezlustrowałstół.
Jedliśmywmilczeniu,jegoswobodairozgadanie
sprzedkąpielizniknęłybezśladu.Naprawdęmusiał
byćgłodny,bobezskrępowanianakładałsobie
natalerzogromneporcjeiszybkojezjadał.Kończąc
jednąpotrawę,pożądliwierozglądałsięzadrugą.
32