Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
udałomisięzaprezentowaćMoniquetakświetnienapisanego
iwyczerpującegotematartykułu.Ateraz,zamiastsiedziećprzyswoim
biurkuwowielezabardzohałaśliwymbiurzewTenderloin,jak
przystałonawzorowąpracownicę,wciążtkwięwautobusie,
przemoczonaizplamąpokawie,którejniesposóbniezauważyć,
iwpatrujęsięwspływająceposzybiewielkiekrople.
Zfrustracjąwycieramrozmazanytuszpodoczami,choćpewnie
tylkopogarszamsprawę,izakładamsłuchawki.Poranekjestmglisty,
aletoakuratniejestniczymniezwykłymwSanFrancisco.Deszcz
igrzmoty,któredocierajądomoichuszumimomuzyki
wsłuchawkach,natomiastrzadziejspotykane.Aleprzynajmniej
taapokaliptycznapogodapasujedomojegoaktualnegonastroju.
KiedyautobuswkońcuzatrzymujesięnamoimprzystankunaEddy
Streetpotrwającejcałejwiecznośćjeździe,podrywamsięzmiejsca,
przeciskammiędzypasażeramiiwybiegamnachodnik.
Przemykamnadrugąstronęulicy,mijamkurieranarowerze,który
naglehamujeprzedmałąpizzerią,iwreszciedocieramdowejścia
wieżowca,wktórymopróczbiurinnychfirmmieścisięsiedziba
redakcjinaszegoportaluinformacyjnego.
Zimnedreszczenakarkupowodują,żezastygam.Mójpulszaczyna
szaleć.Instynktowniezatrzymujęsięwmiejscuikulęramiona.
Zamiastwejśćdosuchegobudynku,ustępujęmiejscamężczyźnie
zteczką,któryomalnamnieniewpada.Powolisięodwracam.Mój
wzrokprzelatujegorączkowozprzystankuautobusowegoisklepów
podrugiejstronieulicydopizzeriiihotelunarogu.Wciążpadainie
widaćkońcaulewy.Błyskawicarozświetlaszareniebonaddrapaczami
chmur.Zarazpotemrozlegasięprzerażającyhuk.Aleaniludzie
spieszącywdeszczu,anidwóchbezdomnych,którzyznaleźli
schronieniewbramie,niezwracająnamnieuwagi.Nicnieuzasadnia
tegoostrzegawczegomrowienianamoimkarku.
TylkoAlan,portier,rzucamizzaszklanychdrzwilubieżne
spojrzenie,chociażmógłbybyćmoimojcem.Alegapisię
namnierównieżwtedy,gdymojabluzkanieprzyklejasiędociała
inieprześwitujejakdziś.