Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Prolog
–Puść,toboli!
Ztrudemwyrwałarękęzmocnychmęskichdłoni,odsunęłasięwkątpokoju.Drugi
mężczyznarozwalonynatapczanie,wrozpiętejdopasakoszuli,ztwarzązaczerwienionąi
błyszczącąodpotu,roześmiałsięwzgardliwie.
–Cośtakisłaby,Andrzej?Dajjejnauczkę!
Tamtennieodpowiedział.Sięgnąłpobutelkę,stwierdził,żepusta,imruknął:
–Przynieś!
Kobietawciążrozcierałabolącąrękę.Miaładrobne,nawpółrozchyloneustaioczy
pełnestrachu.Opartaoszafę,skulona,patrzyłagdzieśwbok.
–Ewa,słyszałaś,comówiłem?–podniósłgłos.–Przynieśzkuchnidrugąbutelkę.
Jarzębiakalbo…zresztąwszystkojednoco.
Wysunęłasięcicho.Tamtennatapczanieziewnął,przeciągnąłsię,apotempowiedziałz
wyraźnąprzyganą:
–Nacotyjąjeszczetrzymasz?Przecieżtoszmata.Takamała,beznadziejnaszmatka.
Byleco.Niestaćcięnalepszą?
–Możemaszrację.Ot,uczepiłasię.Jakwesz.
Ewawróciłazbutelkąwręku,postawiłanastole.
–Nalej,ty…–bluznąłwyzwiskami.
Byłablada,ręcejejsiętrzęsły.Trochęalkoholuwylałosięobokkieliszka.Wpowietrzu
śmignęłatwardapięść,alekobietazdążyłasięuchylić.Upuściłajednakbutelkę.Pękłoszkło,
wódkazalałapodłogę.Andrzejzerwałsięzkrzesła.
–Należysięjejporządnawcira–orzekłkolega.–Tylejarzębiakunanic!
Biciuprzyglądałsięspokojnie,oceniajączeznawstwemkażdycios.Wpewnejchwili
zaniepokoiłsię,wstał.
–No,dosyć–powiedział.–Bonamwykitujeibędziekłopot.
Andrzejdosłyszał,zreflektowałsię.Oddychałciężko,oczymiałnawpółprzytomne.
Odszedłodkobiety,leżącejbezwładnienapodłodze,rzuciłsięnatapczan.Kolegazbliżyłsię
doEwy,przyjrzałzciekawością.Potemtrąciłnogą.Raz,drugi.Niezareagowała.Nabladej
twarzykrewmieszałasięzełzami.
–Zostaw,Leon.Onamażycietwardejakkotka.Nawetsiekierąniedo…–urwał,
przymknąłoczyipochwilizasnął.
Leonpatrzyłjeszczechwilęnanieruchomąkobietę,marszczącbrwizzakłopotaniem.
Śmierćzpobicia–rozważałwduchu–toconajmniejdziesiątka.Zawspółudziałtrochę
mniej,możetrzy.Zamocnowalił,skurwiel.
Wyszedłdokuchni,przyniósłkubekzwodą,wylałnatwarzEwy.Drgnęła,poruszyła
się.
–Widzisz,laluniu!–ucieszyłsię.–Żyjesz.Wstawaj,zmarzniesznapodłodze.Umyj
się,bostrachnaciebiepatrzeć.
Powolidźwignęłasię,wspierającokrzesło.Zrobiłakrok,jęknęła.Straszniebolałanoga
wkolanieiwbiodrze,niemogłastąpnąć.
–Cośtyjejzrobił?–syknąłLeon.–Przecieżtakniewyjdzie!
Andrzejusiadłnatapczanie.PrzezchwilęprzyglądałsięEwie,jakbyniepamiętał,co
sięstało.Nagleoprzytomniał,poczerwieniałzgniewu.Zaciągnąłjądołazienki,szybkozmył
krewztwarzyizrąk.Potemzawlókłzpowrotemdopokojuizacząłdootwartejtorby
wkładaćsuknie,bieliznę,jakieśdrobiazgi,kosmetyki.
–Dojdziedodomu?–spytałLeonzpowątpiewaniem.–Dajjejnataksówkę.
–Dam.Napogrzeb–burknął.Ubrałjąwpłaszcz,włożyłnagłowęberet.Ewastałajak
manekin,patrzącszerokorozwartymioczami.Nieodzywałasię.
2