Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Ależtak,ależtak,oczywiście,jestemusiebie
wykrzyknąłtobiletwizytowy,któryFemciazostawiła
miwdzieńNo​wegoRoku;tomojedrzwi.
MójBoże,panwybaczyrzekłRudolfjestem
do​prawdyza​wsty​dzony.
NiechpanwierzydodałCollineżeja,zmojej
strony,czynniewspółdziałamwzawstydzeniumego
przy​ja​ciela.
Młodyczło​wiekniemógłsiępo​wstrzy​maćodśmie​chu.
Jeślipanowiezechceciewstąpićnachwilęodparł
bezwątpieniaprzyjacielpanów,rozpatrzywszysię
woko​licy,uznaswąpo​myłkę.
Chęt​nie.
Zaczym,poetaifilozof,ujmującSchaunardazobu
stronpodramię,wprowadziligodopokojulubraczej
pa​łacuMar​cela,któ​regoczy​tel​nicyzpew​no​ściąpo​znali.
Schau​nardpo​wiódłmęt​nymokiemdo​koła,szep​cąc:
Toza​dzi​wia​jące,jakmojemiesz​kankowy​pięk​niało.
Icóż,prze​ko​na​łeśsię?spy​tałgoCol​line.
AleSchaunard,spostrzegłszyfortepian,zbliżyłsię
iza​cząłpre​lu​dio​wać.
Hejtam,wiara,posłuchajcienorzekł,uderzając
paręakordów.Doskonale!bydlątkopoznałoswego
pana:
silasol,famire.
A,hyclu
re!
Zawszetosamo!
Mó​wi​łemprze​cież,tomójin​stru​ment.
UpierasięrzekłCol​linedoRu​dolfa.
Upierasiępo​wtó​rzyłRu​dolfdoMar​cela.
AtododałSchaunard,pokazującspódniczkęusianą
gwiazdami,któraspoczywałaniedbalenakrześle
tomożeniemojaozdóbka,hę?Tomówiąc,spojrzał
podejrzliwienaMarcela.Atociągnął,zdejmując