Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Walkiriaoniepasującymdosylwetkiimieniuujęłamnie
podramię,delikatnie,alestanowczo,niemiałamszansy
sięwyrwać.Zresztąniezamierzałam,bonagleopuściły
mniesiły.Wgabinecieopadłamnakrzesłonaprzeciwko
biurkaizagapiłamsięwokno.Walkiriazajęła
strategicznąpozycjęprzydrzwiach,afacetzbrzuszkiem
podrugiejstroniebiurka.
–Aterazproszępowiedzieć,copaniądonas
sprowadza–zagaił.
Niewiedziałam,jaktozrobić,żebypopierwszym
zdaniuniewpaśćwfurięalboniezalaćsięłzami.
–NazywamsięFrankaKruk–zaczęłam.Komendant
kiwnąłgłową,jakbytegoniewiedział.–Moimmężembył
MarcinKruk.Roktemu...
Jednakniedałamrady.Łzypociekłymipotwarzy.
Facetwręczyłmipudełkochusteczek,zupełniejakbyśmy
byliwjakimśamerykańskimfilmie.Otarłamoczy,
wciągnęłampowietrze.
–Państwozajmowalisięsprawąwypadkudrogowego
mojegomęża.
–Kiedytobyło?
–Roktemu–wtrąciłaprzydrzwiachwalkiria.
–Dziesiątegopaździernika.
Wszyscy.Wszystko.Wiedzą!
Komendantporuszyłmyszkąiekranjegokomputerasię
rozświetlił.Postukałwklawisze.Wykorzystałamtenczas
nakilkagłębokichwdechów.
–Tak–powiedziałwkońcu.Czygdybypowiedział
„nie”,Marcinbyożył?–Więccopaniądonas
sprowadza?
Niewiem,codoprowadziłomniewtymmomencie
doszału.Czyfakt,żeporazdrugipowtórzył