Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁ2
WłosyJuliijeszczenieprzestałypachniećwiatrem
wiejącymznadobsadzonychróżamiilawendąwzgórz
Marsylii,ajużdopadłająszarapolskarzeczywistość.
Dziewczynawróciłapóźnąnocą,awpołudnie,gdywstała
iposzładokuchni,byporządnieprzywitaćsięzmamą,
bownocyniebyłoczasunarozmowy,zastałająsiedzącą
przystole,zewzrokiemtępowbitymwblat.
–Mamuś?–Podeszłaiucałowałająwgłowę.
–Julcia.Jakdobrze,żejużjesteś.
„Jestemjużodkilkugodzin”.
–Cośsięstało?
–Nie,nic.–Teresanatychmiastuciekłaspojrzeniem.
–Przecieżwidzę.
–Nieważne.Napewnojesteśgłodna,zrobię
ciśniadanie.Amożezjeszobiad?Jestpomidorowa,
wczorajzrobiłam.
–Zjemwszystko,alenajpierwpowiedz,cosięstało.
–DostałamwiadomośćodmecenasPawlik.
–Jaką?–Julkanatychmiastprzysiadłanataborecietuż
obokmatki.
Czuła,żetoniebędądobrewieści.NazwiskoPawlik
kojarzyłosięjejtylkozjednym:zkłopotami.Pani
adwokatbroniłaojcaJuliijakoobrońcazurzęduinadal
nadzorowałajegosprawy.
–Twójojcieczaosiemmiesięcywychodzi.
–Co?!–Julkęażzatchnęło.–Miałwyjśćzatrzylata!