Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
wszystkośmiertelnymoddechem.Onignajądomiasta!Wyjadą
naszosę,urwiesięśladiuciekną.Duchy,ratujcie!Matkopradawna!
Matkowszystkichmatek,zlitujsię,niepozwóljejodjechać!
Spojrzałprzedsiebie.Jużniedaleko!Lasprześwituje,jeszczetylko
kawałeczek.TylecooddrogidostawuSzczepaniaków.Biegiem!Ale
tamjestszosa!Tamśladsięurwieizniknienazawsze.Chybaże…
Nie,toniemożliwe.Jeszczebardziejprzyspieszył.Kątemokadostrzegł
przyczajonegozadrzewemzłośliwegokarła,ztwarząwykrzywioną
wohydnymgrymasie.Naczolemiałgłębokąkrwistoczerwonąszramę,
którapulsowałaognistymświatłem.
Otrząsnąłsię.Niedzisiaj!Nietejnocy!Jeszczetylkokilka
kroków.Ijeszcze.Ijuż…
Wybiegłnaszosę.Tutajśladsięurywał.Spojrzałwlewo.Droga
naMarianów.Wprawo.Domiasta.Iwielepodwójnychkolein
wyjeżdżonychprzezsamochodywświeżymśniegu.Wkońcuspojrzał
przedsiebie.Odetchnął.Dziękici,MatkoPrzedwieczna!
Śladznówsiępojawił,podrugiejstroniedrogi.Tam,gdziestałten
stary,opuszczonydom.Przerażający.Przeddomemsamochód.
Woknieświeca.Audrzwijeszczecoś.Wysmukły,chudycień.
Nieruchomy.Uszyiwisiałmusznur.Kościstądłoniącieńwskazywał
okno.
Podszedłostrożnie,powoli,abyniczegoniezepsuć.Chciał
zobaczyćjeszczeraz,jakwtedy.Świetlistąipromienną.Pradawną
świętąmatkę.Zobaczył.Białąwświetleświecy.Imłodego
mężczyznę,którystałzaniąitrzymałręcenajejrozświetlonych
biodrach.Mężczyznaspoglądałwgórę,jakbysięmodlił.Brakuje
drugiego.Gdziedrugi?Starydiabeł.Inaglepoczułokropnyból,jakby
sztywne,stalowepalcechwyciłygozaramiona.Krzyknąłbezwiednie.
Patrzcieno,ptaszka.Naszprzygłupek.Popatrzećprzyszedłeś,
szczeniaku?Wkońcucisięudało.Amożeitybyśtakchciał,co?
Kurduplujeden?