Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
WBUDAPESZCIE
23lipca1914
Potwornyupał.Ktośmówi:„Toniejestdobre,suche,
prażąceciepło,któresprawiaczłowiekowiprzyjemność,
leczjakieślepkieniewiadomo,co”.Siedzimyprzed
kawiarnią.Trudnowytrzymać:kelnera,kawę,gazetę,
wozywszystko.Przysąsiednimstolikurozmawiają
opływalni.Upałodparzaczłowiekowigłowęni-czym
ciasnymelonik.Gdyzaśzdejmiesięzgłowysłomiany
kapelusz,tomasięwrażenie,żetkwinaniejjeszczedrugi
kapeluszcieplejszy,cięższy,ciaśniejszy.Wszyscydokoła
sięrozpinają,jakiśpannawetrozpiąłkołnierzyk.Obok
przechodzikelnerzporcjąlodówcytrynowych
wszklanympucharku.Znużonygłos:„Dlamnieteż”.Inny
głos:„Podkoniectygodniabędziedemarche,Serbia
zgodzisięnawszystko”.Upałniedozniesienia.Nie
sposóbanisiedzieć,anistać,aninawetzapalićcygaro.
Trzebaiśćdodomu.Ktośmówi:„Rozebraćsię,wykąpać
sięidowieczorapozostaćnagim...”.Któryśzprzyjaciół
zapraszanasnawyspęMałgorzaty.Agdyzdorożki,
trzymająckapelusze,tępospoglądamynaniebo,słońce
zasnuwaszaraopończa.Potemdruga,brudna,
żółtobrązowa.Powietrzestanęło;wydajenamsię,że
płyniemywroztopionymołowiu.Nasłońcenasuwasię
jeszczejednaopończa.Strażnikmostowykręcisię,patrzy
wnieboodrzucającgłowęwtył.Będziepadać.
Godzinaczwarta.
Jestnastrzechwpokoju.Gospodarzleżynałóżku
zfajkąwzębach.Palimyfajki,milczymy.Naszeubrania
rozrzuconepokrzesłachistolikach.Powoliciemnieje.
Zaoknamistojąogromnedrzewa.Tkwiąwkompletnym
bezruchu,tosięwgłowieniemieści.Terazjużnie
mawątpliwościbędzieburza.Kiedyśwpewnejbiednej