Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
utrzymywać?Topytaniebyłonajistotniejszewcałej
sytuacji.
Wychodzącodlekarza,wciążczułabólwkolanie.
Zniżającesięsłońcenapawałooptymizmem,cozupełnie
niepasowałodostanuduchaAnny.Śniegskrzyłsię
bajecznienagałęziachdrzew,topniejącpodkołami
przejeżdżającychobokaut.
Annaszłapiechotązprzychodniwkierunkudomu.
Byniemyślećonodze,zaczęłaliczyćbałwany.
Miaładziśwolne.Nielubiłatychdnizjednegopowodu:
nieumiałaodpuścićiprzestaćkalkulować,kombinować,
ciągleotymwszystkimmyśleć.Terazszła,opatulona
szalem,doparku.Kiedydotarłanamiejsce,zauważyła,
żenieonajednajestspragnionapromienisłonecznych.
Zniebawciążsypałśnieżnypuch,wiatrbyłdelikatny,
prawienieodczuwalny.„Czasmagii”mawiałaZofia,gdy
AnnabyłamałąAnią.„Czasmagiiimarzeń”
wspominała,podtykająccórcebiałąpapeterięikopertę
zaadresowanądoŚwiętegoMikołaja.
Wszystkieławkiwparkubyłypozajmowane.Mamy
zdziećmiwyległynaplaczabaw,naktóryAnnasama
częstoprzychodziłazmaleńkąNatalką.Uśmiechnęłasię
dowspomnień,którenapłynęłydoniejnawidok
huśtawek,zjeżdżalniidrewnianychdomków,otoczonych
bieląiszarością.Przeszłaparękrokówwkierunkustarego
pnia,stojącegoobokstatecznej,rozłożystej,okutanej
wbiałączapęlipy,iusiadłananim.Założyławyciągnięte
ztorebkiokularyprzeciwsłoneczneiwystawiłatwarz
nasłońce.Bardzodelikatneciepłopromieniłaskotało
wnos.Kobietamomentalnieprzestałasięzamartwiać,
odsuwającodsiebiewszelkiezłemyśli,wmawiającsobie
porazkolejny,żejakośtobędzie.Wierzyławto,wszak
nadchodziłyświęta,atowichrodzinieszczególnyczas
czasnaspełnianiemarzeń.