Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁV
DZIERŻAWCAFILOZOF
Pitouuciekał,jakbygowszyscydiablizpiekłapędzili,
iwjednejchwilibyłjużzamiastem.
Skręcającokołocmentarza,omałoniewpadł
nakonia.
–OBoże!–odezwałsięsłodki,dobrzemuznany
głosik–gdziepantakbiegnie,panieAnioł?Omało
żemisiękońnierozbiegałzprzestrachu.
–A,pannoKatarzyno–zawołałPitou,odpowiadając
namyślwłasną,niezaśnazapytaniemłodej
dziewczyny.–A!pannoKatarzyno,cozanieszczęście,
mójBoże,cozanieszczęście!
–Jezus,Maria!straszyszmnie–powiedziała
dziewczyna,zatrzymującsięnaśrodkudrogi.–Cóżtosię
stało,panieAnioł?
–Tosięstało,pannoKatarzyno–odpowiedziałPitou,
jakbyodsłaniająctajemnicęwielkiejniesprawiedliwości–
stałosię,żejużksiędzemniezostanę.
Zamiastatoliokazaniamuwspółczucia,pannaBillot
parsknęłaśmiechem.
–Niezostanieszpanksiędzem?–spytała.
–Nie–odpowiedziałprzestraszonyPitou–jestto,jak
sięzdaje,niepodobieństwem.
–Zostanieszzatemżołnierzem–rzekłaKatarzyna.
–Żołnierzem?
–Rozumiesię.Byłobywierutnymgłupstwem
rozpaczaćzpowodutakmałejrzeczy.Myślałam
doprawdy,żemniezawiadomiszonagłejśmierciswojej
ciotki.
–Baaa...–powiedziałzuczuciemPitou–dlamnie