Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Ależważy,kaban…
Zeszliztraktu,czującpodstopamilekkąpochyłość.
Krugłyszedłprzodem,gorączkowonaciskającdynamo
latarkiioświetlającdrogę.Mokrybakelitślizgałsię
wkurczowozaciśniętejdłoni.Latarkadawałaniewiele
światła,alelepszetoniżnic.Gdybynieona,niedaliby
radydotrzećnadrzekę,niewtakichciemnościach
ideszczu.CicheklikaniemieszałosięzsapaniemJanka.
Światełkopulsowałonierówno,jegojasny,nieregularny
placekprzesuwałsięprzednimipowykrotachikępach
trawy.Krugłysłyszałcicheprzekleństwa.
–Pomogęci,co?–szepnąłprzezramię.
–Nietrzeba,damradę–syknął„Waksmund”.–Świeć
tylko.
Kilkaminutpóźniejzdyszaniimokrzyodpotuideszczu
dotarlinadbrzegŁabuńki.Krugłyprzystanął,oparłsię
opieńrosnącegotużnadbrzegiemdrzewaipoświecił
wczarną,mętnąwodę,leniwiepłynącąkorytemrzeki.
JanekstęknąłizrzuciłciałoBolesławcanatrawę,tużprzy
brzegu.Rękazgłośnympluskiemuderzyławwodę.
Krugłyskierowałwąskisnopświatłanaziemięinaglezdał
sobiesprawę,jakbardzoodciągłegonaciskaniadynama
boligokciuk.Popatrzyłnatrupa.Olbrzymiaranaziała
wgardleubeka.Wświetlelatarkipośródkarminowej
czerwienibłysnęłabielchrząstkitchawicy.Bolesławiec
byłzalanykrwią,którarozrzedzonadeszczemprzesiąkła
przezubranieipokryłagocałegoróżowąmazią.Widok
byłstraszny.
Janekwszedłdolodowatejwody.
–Poświeć–powiedział,ściągającciałozbrzegu.
Krugłypatrzył,jak„Waksmund”upychaBolesławca
międzykorzeniamidrzewa,odsłoniętymiprzez
bystrzejszywtymmiejscunurt,którywypłukałpod
brzegiemniewielkinawis.Wczepionewniegokorzenie
wyglądałyjakpalcestarcawykrzywioneartretyzmem