Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
4
DomJohnsonówstałwszeregudrewnianych,trzypiętrowych
budynków,wzniesionychchybawpierwszychlatachstulecia.Drzewa
oliwkowe,odktórychpochodziłanazwaulicy,byłyjeszczestarsze.Ich
liściepołyskiwaływpopołudniowymsłońcumatowymsrebrem.
Byłatodzielnicadrugorzędnychhoteli,domówprywatnych,
gabinetówlekarskichibudynkówprzerobionychczęściowonabiura.
Odniosłemwrażenie,żewzniesionywcentralnympunkciewielki,
nowoczesnyszpital,któregooknanadawałymuwyglądgigantycznego
plastramiodu,pochłonąłwiększączęśćjejsiłżywotnych.
DomJohnsonówbyłbardziejzaniedbanyniżinnebudynki.
Niektórezdesekobluzowałysię,ześciandawnozeszłafarba.Stałjak
szary,wysokiduchbudowlizaogródkiemzarośniętympożółkłątrawą
ibrunatnymichwastami.
Zastukałempięściądodrzwi,zaopatrzonychwzardzewiałąsiatkę
przeciwowadom.Domzdawałsiępowoli,oporniebudzićdożycia.
Usłyszałem,żektośociężaleczłapiewdółposchodach.
Tęgi,starszymężczyznaotworzyłdrzwiizacząłgapićsięnamnie
przezdrzwisiatkowe.Miałtłuste,siwewłosyikrótką,zaniedbaną,
szpakowatąbrodę.
–Ocochodzi?–spytałgderliwymgłosem.
–ChciałbymsięzobaczyćzFredem.
–Niewiem,czyjestwdomu.Zdrzemnąłemsię.–Pochyliłsię
kumnie,przybliżająctwarzdosiatki,ipoczułemodniegozapach
wina.–CzegopanchceodFreda?
–Chcęznimporozmawiać.
Zmierzyłmnieodstópdogłówspojrzeniemswychmałych,
zaczerwienionychoczu.
–Oczymchcepanznimmówić?
–Wolałbympowiedziećmutosam.