Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Nadzieńzabierająmaterac,szareposłanieicienką
poduszkę,żebyniemożnabyłosobiepoleżeć.Nie
położyszsięnapryczybezmateraca,bonaszerokości
sześćdziesięciucentymetrówprzyspawanesątrzy
cienkiestruny,ananichsięnieda...
–Światło–powiedowódcakompaniiirozłożymapę
naszkolnymbiurku.Ktośwłączylatarkę,bypoświecić
naniązgóry.
–Śmiech,Byku,chodźcietutaj.
Śmiechwyjdziezszereguiżwawymkrokiemruszy
zaBykiem.
Zarazprzydzieliimzadania,apotempewniezawoła
mnie,boniemanaszegoporucznika.
–Sajgon,chodźnotu.
Zrobiękrokdoprzodu,trzymajączasobąwiszącąlufę
giwery.Podejdęwkierunkuplamkiświatła,mijając
nierównyszeregludzi,zktóregobędziesłychaćcichy
głos:
–Sajgon,jestemztobą.
–Sajgooon,niezapomnijomnie.
–Strzelecjestzwartyigotowy.
–Zabierzmnie.
Odtychsłówpoczujęsięnieswojo,anerwysprawią,
żebędęmiałnogijakzwaty.
Wiecie...tobyłnajwyższypoziomzaufania,jakim
ludzieobdarzylimniewcałymmoimżyciu.Miałemprawo
byćzsiebiedumny,aleochujałemipogubiłemsię.
Ztegopowodunieusłyszałem,comówidowódca,nie
rozumiałemteżmapy.Poprostustałembezruchuibez
mrugnięciaokiemgapiłemsięnanią.Wgłowieszumiały
głosytychspecjalistówodsuchejzabudowy,
młodziaków,budowlańców,gołodupców,studentów