Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Nadzieńzabierająmaterac,szareposłanieicienką
poduszkę,żebyniemożnabyłosobiepoleżeć.Nie
położyszsięnapryczybezmateraca,bonaszerokości
sześćdziesięciucentymetrówprzyspawanetrzy
cien​kiestruny,ananichsięnieda...
Światłopowiedowódcakompaniiirozłożymapę
naszkolnymbiurku.Ktośwłączylatarkę,bypoświecić
naniązgóry.
Śmiech,Byku,chodź​cietu​taj.
Śmiechwyjdziezszereguiżwawymkrokiemruszy
zaBy​kiem.
Zarazprzydzieliimzadania,apotempewniezawoła
mnie,boniemana​szegopo​rucz​nika.
Saj​gon,chodźnotu.
Zrobiękrokdoprzodu,trzymajączasobąwiszącąlufę
giwery.Podejdęwkierunkuplamkiświatła,mijając
nierównyszeregludzi,zktóregobędziesłychaćcichy
głos:
Saj​gon,je​stemztobą.
Saj​go​oon,nieza​po​mnijomnie.
Strze​lecjestzwartyigo​towy.
Za​bierzmnie.
Odtychsłówpoczujęsięnieswojo,anerwysprawią,
żebędęmiałnogijakzwaty.
Wiecie...tobyłnajwyższypoziomzaufania,jakim
ludzieobdarzylimniewcałymmoimżyciu.Miałemprawo
byćzsiebiedumny,aleochujałemipogubiłemsię.
Ztegopowodunieusłyszałem,comówidowódca,nie
rozumiałemteżmapy.Poprostustałembezruchuibez
mrugnięciaokiemgapiłemsięnanią.Wgłowieszumiały
głosytychspecjalistówodsuchejzabudowy,
młodziaków,budowlańców,gołodupców,studentów