Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
siekieryrozłupywałpieńośrednicystudziennejcembrowiny.Ale
tuiterazniemógłuczynićniczego.Wiedział,żewżadensposóbnie
jestwstaniepomócswojejżonie.Gdybytylkopotrafiłulżyćjej
cierpieniom,zrobiłbytonatychmiastibezzastanowienia.Wpewnym
momenciejękiustały,amożetylkoprzycichły.TegoLudwikniebył
pewien.Wnastępnejchwilimocny,dźwięcznyizdecydowanypłacz
noworodkazagłuszyłrechotżab,piskliwezawodzenieświerszczy
inawoływanianocnegoptactwa.
–Dziękici,Boże–westchnąłLudwik,wznosząctwarz
kuwiszącemunadnimnieruchomobezmiarowiatramentowegonieba
iruszyłdodomu.Nakuchennymstoleleżałoniemowlę.Melnykowa
wilgotnąszmatkąocierałajezkrwi.
–Maszpansyna–oznajmiła,nieprzerywającswojejroboty.
Ludwikpatrzyłzniedowierzaniem.Tocośnastolewniczymnie
przypominałoludzkiejistoty.Pomarszczonazaczerwienionatwarz,
posklejanekrwiąciemnegęstewłosynamaleńkiejgłówce.
–Będziezniegosilny,odważnyitwardymężczyzna–
przepowiedziałastaruszkatonemniemalproroczym.–Pantylko
patrzy,jakzaciskapiąstki,atenpodbródek…–wyliczałazalety
dziecka.Powsiachchodziłysłuchy,żeMelnykowawielerazytrafnie
przepowiedziałalosydzieci,którympomogłaprzyjśćnaświat.Kiedy
skończyławycieraćnoworodka,wprawnymiruchamizawinęła
gociasnowchustęiwyniosładopokoju,wktórymdopierocourodziła
Zofia.DopierowtedyLudwikprzypomniałsobieożonie.Ruszył
zastaruszkąistanąłwprogu.Zofiależałanieruchomo,miała
zamknięteoczyilekkorozchyloneusta.Widaćbyło,żeoddycha
ztrudem.Antoninasiedziałaprzyłóżkunadrewnianymzydlu
iocierałatwarzprzyjaciółki.
–NiechLudwiktowyniesie–poleciłaMelnykowa,wskazując
stojącewnogachłóżkablaszanewiadro.Wokółwidocznebyły
krwaweślady,awpowietrzuunosiłsięsłodkawo-metalicznyodór.