Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Prolog
WaszyngtońskiSzpital
Uniwersytecki,Baltimore,
7października1849
E
dgarze?
Przemawiającłagodnie,doktorMoranpochyliłsięnadpacjentem.Jego
oczyspoczęłynabladejiwymizerowanejtwarzysłynnegopoety,
EdgaraPoego.Tyleżeczłowiekleżącyterazprzednimnaszpitalnym
łóżkuwprzyćmionym,żółtawymświetlelampyniebardzo
przypominałsiebiesamegozdostojnychportretów.Zzapadniętymi
policzkamiiwoskowąskórą,zbliżonąwodcieniudookrywającej
gopościeli,wyglądałraczejjakswójwłasnyduch,pustaskorupa,
udręczonaimitacja.Ciemnerzęsyusinychpowiekjeszczepogłębiały
czerńobwódekpodjegopodkrążonymioczami.Szerokieczołolśniło
odpotuspowodowanegonietylejakwiedziałdoktorgorączką,ile
wysiłkiem.
Deszczuderzałoszybyłukowych,gotyckichokien,przywierając
donichkryształowymikroplami,którełączyłysięwlśniącenitki
połyskującenatleciemności.
Choćzbliżałsięranek,nocnecieniewciążzalegałypustą,poza
jednymszpitalnymłóżkiem,salę.
Nazewnątrzwyłwiatr,zulicywdoledobiegałyodczasudoczasu
odgłosykońskichkopytirozklekotanychpowozów.
EdgarzepowtórzyłMoran.Słyszymniepan?
OczyPoegouchyliłysiępowoli,szklisteiodległe,pustejakoczy
lalki,czarnejakatrament.Zapatrzyłysięwsufit.
Moranzmierzyłpacjentowipuls,zaciskająckciukipalec
wskazującynalepkimnadgarstkupoety.Notak,sercebiłojakszalone.