Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
wynikającejznajpiękniejszegowspółdziałaniawszystkich
sił.Nawetwmocnonadszarpniętejkuchnipracują
napełnychobrotachiorganizująwarty,żebynie
przeoczyćżadnegomomentu,kiedymogąbyćpotrzebni.
Wszystkiedrugorzędnesprawyniemająnajmniejszego
zna​cze​nia.
Późnymwieczorempojawiająsięnieoczekiwanietrzej
ofi​ce​ro​wiesłuż​byczyn​nejispraw​dza​jąstanla​za​re​tu.Każą
miwyjaśnić,wjakisposóbobjąłemtustanowisko.Potem
oglądająszkodyiobiecująmożejeszczetejnocy
przysłaćkolumnęsanitarną,byprzetransportować
rannychnadworzec.Stoitamgotowydoodjazdupociąg,
którybędziepróbowałwydostaćsięzmiastajeszcze
przedbrzaskiem.Zarazzabierajązesobąniewidomego
ma​jo​ra,któ​rychce,byobej​rzałgooku​li​sta.
Wtymsamymczasiewbudynkuzaszłocoś,czego
początkowoniepotrafięsobiewytłumaczyć.Wzorowy
dotądpersoneljestcorazbardziejniespokojny.żczyźni
biegajągdzieśgorączkowoinaglewidzę,jakjedenznich
idziewmojąstronęzkilkomabutelkamipodpachą.
Zastępujęmudrogę,onupadaileżywkałuży
czerwonegowina.Chodzioalkohol.Intruzizulicywdarli
sięprzezwyłomwmurzeiplądrujązapasy.Część
naszychludziwdałasięznimiwprzepychanki,aprzy
okazjizaczęłosięgrabienieipotejstronie.Niktjużnie
zwracauwaginarannych,oboknichtoczysiępolowanie.
Możetodoprowadzićdorozpaczy.Naszczęście
pojawiająsięsamochodysanitarne.Podjeżdżająjeden
zadrugim.Nasiludzieopamiętująsię,intruziczmychają,
apotemjużwspokojuodbywasięprzeładunekrannych.
Po​zo​sta​jąje​dy​nieumie​ra​ją​cy.
Okołojedenastejwnocyruszadługakolumna
samochodów,akażdyznichwieziedziewięciurannych.
RozpoczynasięupiornajazdaprzezzaśnieżoneStare
Miasto,którewciągujednejnocynalotówbombowych
stałosiępolemruin.Naulicachniewidaćżywegoducha.
Zimny,jasnyksiężycstoinadrzędamidomówbez
dachów.Pojedynczepociskiartyleryjskietnązgwizdem
po​wie​trzeiude​rza​jągdzieśzhu​kiem.