Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział2
Odtrzechgodzinpadałdeszcz.Przydrożnyrówwypełnił
siędeszczówką,apoboczezmieniłosięwbłotnistąbreję.
Ostatniednilipcaprzyniosłyupalnąpogodęnazmianę
zgwałtownymiburzami,aonajakbyotymzapomniała.
Ranożarlałsięznieba,więcwłożyłasięgającąkostek
przewiewnąsukienkęnaramiączkach,odpowiednią
naupalnydzień.Myślozabraniuparasolawydałajejsię
poprostuśmieszna.
Kiedywreszciedeszczzelżał,chwyciłatorbęijużmiała
wyskoczyćspodautobusowejwiaty,gdyznówlunął,
tłukącwściekleozadaszenie,jakgdybypróbowałsię
przeznieprzebić.Zzawodnejkurtynyniezwyklepowoli,
niczymzjawa,wyłoniłsięsamochód.
Czarnaterenówkazatrzymałasięniecałedwametry
odniej,czyjaśdłońwytarłafragmentzamglonejszyby,
czyjeśoczyspojrzałyprzezzasłonęnanią.Pochwili
drzwileciutkosięuchyliły.Kątemokadostrzegła
mężczyznęlekkoprzechylonegowjejstronę,zręką
opartąnazagłówkufotelapasażera.Odniosławrażenie,
żenacośczeka,byćmożenaodpowiedźnapytanie,
któregoniedosłyszała.
Przepraszam...Pytałpanocoś?
Oparasol.Niemapaniparasola?
Pytanieniebyłooryginalne,leczwtakąpogodę
oczywiste.Tyleżepadłozustkogoś,kogonieznała
inigdywcześniejniewidziała.
Mam.Alenieprzysobieodparła,zamierzającsię
odwrócić.
Notochybamamyproblem,prawda?powiedział
szybkoisięuśmiechnął.