Book content
Skip to reader controlsSkip to navigationSkip to book detailsSkip to footer
—Janieztych,cosięchwalą.
—No—Bażyńskipodkręciłwąsa—prawdato.
Jaksłońcenaniebie.
—Jakznaszymiinteresami?
—Chodzęjaktendziadinic.Pasmuszęznaleźć.
Dobra,powiemci,jakjest,boznowugębęrozdziawisz
ibędzieszmęczył.Jedwabnympasemzezłotąnicią
uduszonopewnądziewczynę,Holenderkę.Mójprzy-
jacielmiałsięzniążenić.
—Samjąpewnieudusił.
—Turek,jakciękopnę,towylądujeszzademwtym
swoimIzmirze.
—Jestprzyjacieliprzyjaciel.Rękędałbyśzaniego?
—Obieręce.
—Dobra.Icodalej?
—Nic.Chodzę,pytam.Zaglądam.Niewidzieli,nie
słyszeli.Niematakiegopasa.NiemaszwcałymGdań-
skupasazpawimokiem.
—Zczym,mówisz?
—Zpawimokiem.
—Mówisz,żeniema.Tochodźzemną.
Bażyńskiwracałcałąszerokościąulicy.Świętując
znalezieniepasazpawimokiem,wychyliłzTurkiem
kilkakolejnychgarnuszków.Odranazebrałosięich
całkiemsporo.Szedłkompletniepijanyicozatym
idzie—docnaszczęśliwy.Darłsięwięcjakopętany:
DFilip!Filip!Bażyńskiniekiep!”.
—24—