Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział5
Connor
Dziśniemogłempojechaćdoszkoły,pokłóciłemsię
ztatąiniemiałemnabilet.Niechciałemryzykować
wraziekontroli,źlebytowyglądało,adotego
zabalowałempoprzedniegowieczoru.Lepiej,żebynie
oglądałamniewtakimstanie.Natakichbaletach
wszystkodozwolone,więczazwyczajtrochęnasodcina.
CodoAbbsnapoczątkujejirytacja,gdycodziennie
ranomniespotykała,byłaewidentna,alepóźniejcośsię
zmieniło,wydawałasięzainteresowana.Tonatomiast
wywołałoumniedelikatnystres.Potrzebujęprzestrzeni,
więcpomyślałem,żetodobrypomysł,byprzezkilkadni
olaćjazdędoszkoły.Trochębyłomidziwniezmyślą,
żeniebędęmógłjejzobaczyć,aleczasamiwybudzasię
mojapojebanadrugaosobowośćtaktonazwijmy
którąparaliżujekażdepoczuciedyskomfortu.Atakim
dyskomfortemzdecydowaniejestlęk.Tylkoprzedczym?
Przedporzuceniem,zaangażowaniem,zaufaniem?Chuj
wie.Niemniejtenemocjonalnystrachprzejąłnademną
władzę,więcprzezkolejnedniolałemszkołę.
Naszczęściejużjestśroda.NiechciałemwidziećAbbs,
pókitowarzyszyłymiuczucia,którepowodowały,
żebardzolubiłemtechwile,gdybyłaobok.Jakoś
zinnymipannaminiemamtakichdylematówsamesię