Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁ4
BianchiAgatone
Dominic,słuchaszmnie?
Wyprostowałemsięizłapałempalcamizanasadę
nosa,nawetniestarającsięwymusićuśmiechu.Przede
mnąsiedziałczterdziestodwuletniBianchiAgatone.Mój
mentor,pracodawcaiwybawicielwjednym.Ciemne
kosmykiwłosówopadałymunaczoło,nawetjużnie
próbowałichogarniać.SzareoczyBianchiegowyglądały
nazmartwione.Wzruszyłemramionami,upijającłyk
zimnejkawyiwracającwzrokiemdoAgatone’a.
Staramsię,aleśredniomiwychodziskupieniesię
naczymkolwiek.
Widzęodparł.Aleniemaszjużpowodów.
Dziewczynasięobudziła,czujesięlepiejidochodzi
dosiebie.Czymwięcsięmartwisz?
Nim.Żewróci.BoAnfrewpamięta,cosięstało,ale
nieto,jakNordwoodwygląda.Wie,żezostała
zaatakowana.Tobyłdlaniejzadużyszok.Bojęsię,
Agatone.Bojęsię,żenastępnymrazem…
Niebędzienastępnegorazuwtrąciłojcowskim
tonem.Dlaczegotyjesteśtakimpesymistą?
Bianchi,przecieżmygonieznajdziemy…Nieważne,
jakdobrymprokuratoremjesteś.Nieważne,jakdobry
jestemjaipolicja,zktórąmaszukłady.Comam