Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Teresa–wyszeptałamcicho–czyjamogęuciebiezostać?Tylkonatrochę.
Naprawdętylkonatrochę!Iproszę,niepytajmnieonic,boja...boja...–Nie
dokończyłamirozbeczałamsięjakmałe,bezbronne,skrzywdzonedziecko.
Musiałamnapędzićwszystkimniezłegostracha.Ryczałamjaksyrena.Z
urywkówzdańTeresawywnioskowałajednak,żeniktnieumarłiniezachorował,co
znaczniepodniosłojąnaduchu.Złamaneżycieipotencjalnąbezdomnośćuznałaza
symptomymniejgroźneiodwracalne.Niecouspokojonazaprzestaładalszych
indagacji,dałamijakiśśrodekuspokajającyimimoprotestówwpakowaładołóżka.
Nocprzespałamspokojnie,bezkoszmarów.Ranekpowitałmnieświergotem
ptakówiradosnymśmiechemdzieci.Dobrynastrójzepsułominiecowspomnienie
poprzedniegodnia.Zrobiłamwczorajniezłycyrk.Aletobyłostatniraz–nigdywięcej
niebędępłakaćprzezfaceta!
Weszłamcichutkodojadalni.Rodzinawkompleciepałaszowałaśniadanie.
Dołączyłamzochotą,czująciściewilczygłód.Widoczniepłaczzaostrzaapetyt–
skonstatowałamzezdziwieniem.
AdamiMichaśobserwowalimnieuważnie,spodoka.Musiałamnanich
wczorajwywrzećogromnewrażenie,niecodzieńwidujątakierycząceciotki-wariatki.
Przeztocałezamieszanieniewręczyłamimnawetprezentów.Tozaniedbaniena
szczęściedałosięnaprawić,zabawkizostałyzaakceptowane,apierwszelody
przełamane.CzekałamniejeszczerozmowazTeresą,jejprzedewszystkimnależały
sięwyjaśnienia.
*
–Możeszzostać,jakdługozechcesz,miejscajestdość–powiedziałaTeresa.–
Dzisiajprześpiszsięjeszczewsalonie,aodjutrazajmieszpokójnapoddaszu.Jest
jasny,przestronnyiniktciniebędzieprzeszkadzaćwpracy.Trzebatamtylkotrochę
posprzątaćiwynieśćkilkastarychgratów.
Miałamochotęwysprzątaćcałyświat,odpiwnicpostrych.Zniszczyćzarazki
przeszłościiżyćwsterylnymświecie,wypranymipozbawionymzagrożeńwpostaci
potencjalnychmiłości.
–Tojużjasama,pokażtylko,comamrobić–zawołałamentuzjastyczniei
ruszyłamzaTeresąpostromychschodach.
Pokójprzerobionyzestrychuprezentowałsięrewelacyjnie.Wielkieskośne
oknozajmowałoprawiecałąścianę.Skosypolewejstroniezabudowanoszafamii
przemyślnymischowkami,poprawejznajdowałasięwersalka,stolikiwygodne
foteliki.Całościdopełniałocudownejurodybiurkozintarsjowanymblatem.
–Boże,jakietośliczne!–jęknęłamzzachwytu,gładzącdłoniądrewnianą
okładzinę.
–TodziełoPiotra,tenpokójtojegopracowniaiświątyniadumania.Kiedynie
pił,spędzałtucałegodziny,projektowałidłubałteswojecudeńka.Miałodbiorcówna
każdąsztukęi...podobnowielkitalent.
Teraz,kiedywyjechałnazawsze,towszystkonależydociebie.Urządzisz
pracownięwedługwłasnegogustu,musimytylkopowynosićnarzędziaitewszystkie
rupiecie.Niesąjużteraznikomupotrzebne.
Wgłosiekuzynkiwyczułamwyraźnysmutek.Skarciłamsięzaniepotrzebne
zachwyty.Porazdrugidzisiajpoczułamsięgłupio:mimowolniezburzyłamspokój
innejosoby,przywołałamniechcianewspomnienia.
Możeniejestemjeszczecałkiemmartwa,skoroodczuwamcierpienieinnych?
*
9