Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
równieobficiewypakowaną.–Onenazakupachbyły?
–odezwałamsiędoOlgi.–Widziszto,coja?
–Powariowały–odpowiedziałazdumionaich
widokiem.–Czemutegowaucieniezostawiły?
Obiemiałyzadyszkę,choćodcinek,któryprzebiegły,
niepowalałdługością.
–Sorki!–wrzasnęłaBeata.–Mambilety!Idziemy!
Zamachałanamprzednosemświstkamipapieru.
Weszłyśmydokina.Prawiewszystkiemiejscabyłyjuż
zajęte,więcprzeciskałyśmysięmiędzyrzędami
wypełnionymiprzedstawicielkamipłcipięknej.Tegodnia
odbywałsięseansdlakobietpołączonyzjakąś
prezentacjąikonkursami.Beatazapewniała,
żetoświetnaimpreza.Podobnobywanatakich
pokazachcomiesiącizawszekapitalniesiębawi.
Przyjechałamdorodzinnegomiastatylkonakilkadni.
Wczorajsfinalizowałamtransakcjęsprzedażymieszkania
ijutromiałamwracaćnaKociewie.Jeszczeroktemunie
przypuszczałam,żekiedykolwiekprzyjdziemisię
przeprowadzaćnastałe.Wzięłamrocznyurlopdla
poratowaniazdrowia.Miałamodpocząć,
azrewolucjonizowałamcałeżycie.Mamuśka
zaangażowałamniewopiekęnad
osiemdziesięciopięcioletniąciociąZosiąmieszkającą
samotniewStarogardzieGdańskim.Okazałosię,
żetopodstęp.Sprytnarodzicielkachciałamniezeswatać
zsynemsąsiadkicioci–PiotremPrażmowskim,
pieszczotliwienazywanymBlublusiem.Jejplanniestety
niewypalił,boPiotrwolałprzedstawicieliwłasnejpłci,ale
zaprzyjaźniliśmysię.Dziękiniemurozpoczęłampracę
jakowolontariuszkawhospicjumdladzieci.Napisałam