Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Emilianiepatrzyzzachwytem.Idzieponuro,łykającłzy.Tak,
owszem,Elżuniamożemasłuszność,aleczyniemógłtenobcy
dzieciakwyskoczyćzbramychoćbywpołowiekromki?
—Niebądźzła,mama,chodźdodomu.Tonamsięzwróci
dziesięćrazy,jajużswojewiem.
(„Więcniezawszekamieniejeodchlebaserceczłowieka?”
—myśliEmilia).
WbramienaHożej—czekaOlek.Chudy,obdarty,zakochany
wElżuni,jakprzedwojną.Zarazwidaćpooczach.
—Żyjesz?Olek!Gdzieśtybył?Oleczek!—wołaElżunia.
—Wróciłemztejwojny,cholera.Rozbilinaszoddziałpod
Siedlcami.Uciekłemniemcom,chłopimidalitełachy,szedłem
piechotąztydzień,abydoWarszawy.
—Czytwoiżyją?Czyjesttwójdom?
—Jeszczeniewiem.Ciebieszukałem,patrzę:waszdom
wgruzach,przybiegłemdopaniHaliny.Jesteś.Ijajestem!Jesteś,Ela.
O,przepraszam,nieprzywitałemsięzmamusią…
Jeszczewsierpniubyłyichwspólnewakacjenawileńskich
jeziorach,wodne,słoneczne,zielonewakacje.
—Masz,Ela,przyniosłemciprezent—oczychłopcapaląsię
złotem—ludziemidalipodrodzewjakiejśwsi.
Wyjmujezplecakawielkibochenchlebaipachnący,gruby
wianuszekkiełbasy.Plecakopadamiękko.Jestjużzupełniepusty.
ElżuniauśmiechasiędoEmilii.
—Widzisz,mama—powiada—jawiedziałamswoje.