Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
spłodzeniapotomka.Udałosięwłaśniewtedy,gdyjużzaczynałam
wpadaćwpanikę.Porannemdłościbyłytakpotworne,żepowaliłyby
wołu.Wiem,żezanamidwalatastarańnieuwieńczonychsukcesem.
Wiem,żemojarezerwakomórekjajowychniejestzbytwielka,amoja
macicamadziwnykształt,przezcojestmniej„gościnna”dlazarodka
(tosłowotakokrutnewkontekścieniepłodności,żechamskiego
konsultantaobrażającegomojąanatomięmiałamochotęzadusićjego
własnymkrawatem).Wiemtowszystkoiżałuję,żeniepozostawiono
mniewniewiedzy.Naprawdęszkoda,żeniejesteśmywciąż
rozkosznienieświadomiiprzepełnieninadzieją,botoprzecież
mogłobysięzdarzyć.Poprostujeszczeniewiemy.
Tegowieczoru,gdymijamwdrodzenagóręnaszezdjęcia,
zdumiewamnie(coczęstosięzdarzaponaszychrozmowach
opoczęciu),ileudałonamsięrazemzbudować.Stworzyliśmyrodzinę
odzera.Przeszliśmydługądrogęodwspólnegozdjęciazrobionego
wpierwszymrokunaszegozwiązku,gdybeztroskospleceniwbarze
patrzyliśmysobieczulewoczy,dozdjęciaprzedstawiającegocałą
naszątrójkę,którePhoebezrobiłaprzedkilkomamiesiącami
wBatterseaPark.Mojeciemnelokirozburzonewiatrem
kontrastowałyzkasztanowączuprynąTeodora,którąodziedziczył
poAnthonym.
Leżęwłóżkuiczytam.Anthonykładziesięzamnąiodgrywamy
swójwieczornyrytuał.Odkładamksiążkęnabok,podajęmumaskę
naoczy,gaszęświatła,przytulamgłowędojegoramienia,kładęrękę
najegopiersi,onkładziedłońnamoimłokciu.Pewność
ibezpieczeństwo.
–Anthony–szepczę.
–Tak?
Uwielbiamto.Niemówi:„Co?”ani„Hm?”.Odpowiada„Tak?”
nawszystko,cochciałabympowiedzieć.
–Niechcępodejmowaćtejdecyzji.Niemogę.–Gulawgardle.
Rzadkoopłakujęnasząniepłodność,więcpróbujęjakośjąprzełknąć,
bonaprawdęniesposóbprzezdwalataconocpłakać.Tojesttak
przygnębiające,żebraksłów.–Ajeślitosięstanienaturalnie?
Chciałabym…
–Och,Cat–mówicichoAnthonyijegogłosobnażasłabośćmojej
wiary.Zdradzającswójsekret,odebrałammumoc.Żałosna,głupia
nadzieja.Ale…ktowie?–Rozumiem–mówimójmąż.–Dajmy
sobiejeszczemiesiąc.
Nigdyniekochałamgobardziejniżwtejchwili.