Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ta.Abyprzytłumićwszechobecnysmród.Lalkarzmiał
innypatent.Kupiłwaptecemaśćnaprzeziębienie
ikiedywkraczałnapodobnylokal,rozsmarowywał
jąsobiepodnosem.Zychszydziłznichobu,
żesąnajdelikatniejszymipolicjantaminakomendzie.
–PanAdamSorkacz?–spytałKruktrochęgłośniej,
niżbyłotokonieczne.
Mężczyznanieodpowiedział,nawetsięnieporuszył.
Krukwdalszymciągusiedziałipaliłpapierosa.Było
muwszystkojedno.Możepowinienbyćwdzięczny,
żedanomusprawę,wktórejprzynajmniejchodziło
obroń,anierabunekroweru,jakostatnio.Aleniebył
wdzięczny.
AdamSorkaczzdecydowałsięwydaćzsiebiedźwięk
podwóchminutachciszy.
–Boco
Spodopuszczonejgłowypatrzyłyprzekrwioneoczy.
–KomisarzSławomirKruk,KomendaWojewódzka
wGdańsku.
Niewykonałruchu,żebywyciągnąćlegitymację.Nie
sądził,żetrzebazawracaćsobietymgłowę.
–Aaaaa–mruknąłprzeciągleSorkaczipodjął
nieudanąpróbę,bysięwyprostować.Byłzbytpijany.
–Atomimiło.
–Drzwiniebyłyzamkniętenaklucz.Niktnie
odpowiadałnapukanie.
–Ależzapraszam–wybełkotałSorkacz.–Zawszejest
panmilewidziany.
Krukstrzepnąłpopiółnabrudnytalerzizaciągnąłsię
papierosem.BylizSorkaczemmniejwięcejwtym
samymwieku.Sorkacznieułożyłsobieżyciajaknależy,