Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
doswojegodomu,nadzorującpostępyprac.Cieszyłasię,
żeremontpowierzyłaMirkowi,bojejkuzynbyłznany
zpracowitościiniczegonierobiłpołebkach.Sarzeserce
rosło,gdywidziałazmieniającesięwnętrzanowe
pod​łogi,oknoiskrę​caneszafkiku​chenne.
Nietensamdom,co?zapytał,gdyktóregoś
popołudniastanęławprogugościnnegopokoju.Iten
wi​doknalas...Za​je​bi​sty!
Sarazaśmiałasię.Bylisami,kolegaMirkagdzieśsię
ulot​nił.
Pamiętasz,jakprzychodziliściezMarzeną
iopo​wia​da​li​śmyso​biehi​sto​rieodu​chach?za​py​tała.
Pew​nie.Ni​czegonieza​po​mnia​łem.
Popatrzyłnaniąjakośdziwnie,kaszlnęławięc,
byprzerwaćniepokojącynastrój,którynaglezapanował
wpo​miesz​cze​niu.
Chceszher​baty?Albokawy?
Możebyćkawa.
Sy​pana,dwiełyżkicu​kruimleko?
Za​pa​mię​ta​łaśza​uwa​żyłMi​rekci​cho.
Sarauśmiechnęłasięischroniławkuchni.
Przygotowująckawę,myślałaotym,jakczęstobawilisię
zMirkiemjakodzieciobokdomu,wlesieinałąkach.
Wszędziełazilirazem,wkurzająctymMarzenęiSylwię.
Zwłasz​czadrugą.
Nacodzieńjednaknierozmyślałazbytwiele,bopraca
pochłonęłabezreszty.Jużpierwszegodniamiała
dwunastupacjentów,którychwysłuchałakosztem
wie​czor​negobólugłowy.
Wypijto!Ciotkapodałajejpyralginę.Zawsze
po​maga.
Sarapo​słusz​niewzięłata​bletkę.