Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
LudziePółnocy…Pomyślałemoichumiłowaniuchłodu
iwilgoci.Podszedłembliżej,chrząknąłemigrzecznie
powiedziałemcichymgłosem:
Gottkvøld.
[2]
Aleniktminieodpowiedział.Żadnaztrzechpostaci
siedzącychnaławcenawetniedrgnęła.Poczułemnagle
zimnoprzenikającecałeciało.Tak,tozimnestrony
świata.
Podszedłemjeszczebliżej,odruchowochciałem
rozgonićrękomaoblepiającąmgłę.Przyjrzałemsię
siedzącymnaławcepostaciomizdałemsobiesprawę,
żetonieżywiludzie,żetorzeźba.
Rzeźbaprzedstawiającakobietęzdwomachłopcami,
zapewnesynami.Jedenobok,naławce,drugi
nakolanach.Wszyscyzapatrzeniwmorze.Strużkiwody
spływałyimznieruchomych,zastygłychwwieczności
twarzy.Przerażające.
Bożewyszeptałem.Boże,oniczekają…Oni
czekająnaojca…
Albonasyna.Namęża,naresztęrybaków.
Wiatr,tenzimnywiatrodmorza.Owijałmisięwokół
szyi.Zimno,corazzimniejicorazciemnej.Toświatło
zzazasłony,tenbiałydomspowitymgłą.Tak.
Ogromnabudowla.Niczymdrewnianygród.Jadąc
zThórshavn,chybaniewidziałemanirazutakiego
wielkiegodomu.Ogromnydomitylkojedno,jedyne
mrugająceświatełko.
Musiałemgoobejśćdookoła,żebydostaćsię
dogłównychdrzwi.Prowadziłamnietamocno
zarośniętaścieżka.Prostokątnepiętrowedomostwo,
ozdobionegankiemfrontowymijeszczejednym
wejściemtużobok.Obchodzącdomzdrugiejstrony,
dostrzegłemtarasnaparterzeimałybalkonnapiętrze.