Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zamierzałsięnaniąrzucić.Leczona,rzekłbyś,hypnotyzowała
gowzrokiem,apejczznówwznosiłsiędogóry.
Milczeć!powtórzyła.
Ciężkooddychał,leczpodwpływemgorącychautkwionych
wniegoócz,zdawałosiętraciłcałkowiciewolę.Wreszcie,załamałsię,
skurczyłipokorniewyszeptał:
Darujcie,jasnapani...
Onajużterazpewnabyłazwycięstwa.Leczchciałaraznazawsze
uczynićzniegoswebiernenarzędzie.
Ach,tyniewolniku!mówiłapodniesionymgłosem.
Chamie!...Ośmielaszsięwtensposóbodzywaćdomnieirobisz
idjotyczneuwagi,bokiedyśpozwalałamci...Otem,cobyło,
zapomnij...Tonieistnieje...Jamamznosićwybuchyzazdrości?...Tyś
mójsługa,nicwięcej!Maszspełniaćrozkazy,ajacięzatoosypię
złotem...Zrozumiano?
Rozumiem!...wybąkałztrudem.
Onajużstała,odwróconaplecamidoniego.
Aterazdość!Iżebymisięniepowtórzyłowięcej!Bo,wrazie
potrzeby,nietylkobićpotrafię,umiemizastrzelić...
Nibyposkromionedzikiezwierzę,wiódłzaniąposępnym
wzrokiem.AleOrzelskajużzmieniłatemat.
Wyjdęnaparęgodzin!rzekłatonemspokojnymjakgdyby
przedtemnicsięniestało.Atymaszdobrzepilnowaćdomu!Żeby
mimyszsięniewślizgnęła...Słyszysz?
Słucham,jasnąpanią...
Możewpółgodzinypóźniej,zpodwórzawilliwytoczyłosię
niewielkie,naciemnogranatowykolorlakierowaneauto,przyktórego
kierownicy,miejscezajmowałakobieta.Jechałoonopowoli,śród
lesistejdrogi,oddzielającejpałacykodpodmiejskichuliczek,
aOrzelskauważnierozglądałasięnawszystkiestrony.Naglepewien
szczegółzwróciłjejuwagę.Natledrzew,spostrzegłajakąściemną
sylwetkęiwychyliłasięzsamochodu,żebylepiejmócobejrzeć
zapóźnionegowtychstronachprzechodnia.Czasjakiśdaremnie
wpijałasięoczamiwmrokinocy,leczimbardziejzbliżałosięauto,
temfiguraprzechodniastawałasięwyrazistsza.
Byłaniąkobieta.Ubranaczarno,atwarzjejprzesłaniałgęsty
żałobnywelon.
Dziwnepodobieństwo!mruknęłaOrzelska.
Kobietarównieżposłyszaławarkotnadjeżdżającegosamochodu,ale
widoczniewcaleniezamierzałasięukrywać.Przeciwnie,przystanęła