Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Byłowniejcoś,comnieirytowało,icoś,comnie
fascynowało.Zaintrygowałamnie.Odrazuzrozumiałem,
żeLiwianapewnonienależydopokornychinieśmiałych
osób.Niewątpliwiewyróżniałasięrównieżurodą.
WszedłemnaFejsaiwpisałemwwyszukiwarkęjej
imięinazwisko.Jest!Uśmiechnąłemsiępodnosem
nawidokjejzdjęciaprofilowego.Niestetyniemogłem
przejrzećgalerii,boprofilbyłczęściowoukryty.Posty
–teżpoukrywane.Nonic,przekonałemsięjużnieraz,
żeniewygramzwłasnąciekawością,więckliknąłem
„zaproś”.
***
Obudziłmniedzwonektelefonu.Sprawdziłemgodzinę
iniemogłemuwierzyćwłasnymoczom:zatrzypiąta.
–Dziadku,niemaszlitości.Dzieńdobry
–wychrypiałem.
–Pamiętaj,Mateusz,żektoranowstaje,temuPan
Bógdaje.
–Ranotak,alenieoświcie.Jaksięczujesz,dziadku?
–Czujęsięwspaniale.Tylkopoczekaj,ażmójlekarz
wkońcutozrozumie.Tymilepiejzdajrelacjęzobjazdu.
–Lekarzwie,comówi–odpowiedziałem.–Objazd,
dziadku,udany.Powiemci,żejestczegodoglądaćitaki
mamwłaśniezamiar.
–Wiedziałem,żezłapieszbakcyla–ucieszyłsię.
–Żałuję,żeniemogłeśczęściejbyćzemnąwpracy,ale
wiem,żeszybkosięuczysz,jesteśodpowiedzialnyigłowę