Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Kiedybabka(dedomoMoszczeńska)mówiładeces-affairesmagnifiques—otych
wspaniałychsprawach—oczyzaczynałyjejbłyszczeć,anażółtawychpoliczkach
występowałyceglasterumieńce—jakwnajwiększymgniewie.Tymrazemjednakniegniew
tobył,leczpycha.Pychawielkichrodów—dumaojczyznyprawdziwej:ojczyznymożnych.
MoszczeńskazdomumusiaławyjśćzaMarkuszewicza,botrzebabyłozałataćdziury
wbudżeciemająteczku,obarczonymponadsiłyposagamitrzechbrzydkichcórek.Aleo
nrodzie”Markuszewiczówniewspominałosięwogóle.
Oinnychzaśwszelkichparweniuszachbabkaniezwykłamówićdobrze.Nietylkoo
tymzalbumu.Nieoszczędzałanawetwielkich.BozMickiewiczaizeSłowackiegoteżw
końcuwylazłazłanatura:obajsocyjalizowali.WłaściwietylkopanSienkiewicz—zacześći
pokoręwobeckrólaimożnychorazzaojcowskiepoparcieStanisławahrabiegoTarnowskiego
—otrzymałpełnenieomalrozgrzeszenie.
AleprzedwszystkimiiponadwszystkichwielbionybyłpanIgnacyJanPaderewski.
Ródżaden.Alemimotonieodżałowanypremier.Zaśprimaratio:artystazartystów,pierwszy
zpierwszych—fortepianista.
Babkajakomłoda,niezamężnajeszczepannaMoszczeńska,byłanajednymzJego
koncertów.Doszłonawetdotego,żeciotkaPirożyńskaprzedstawiłająMistrzowi.Ach,Boże,
Boże!JakieżOnmiałoczy.Ibrwi.Ilwiągrzywęnadczołem,brwiamiioczamilwa—króla
pustyni.Królowiezaśicesarze,iprezydenciwstawalizmiejsc,gdyOnwchodziłnaestradę,
świecącrudągrzywąibiałymgorsem.
Dlategoteż—najegocześć—pannaMoszczeńskawyraźnieoznajmiła
narzeczonemu,żeżyczysobie,abyodpierwszegodniawsaloniestałfortepian.Itożaden
Steyer,MayerczyKlingel.ConajmniejBechsteinlubBlüthner!
StanąłwięcBlüthner.Półkoncertowy,zciemnegoorzecha.Jedenaścietysięcykoron.
PoczątkowodlaHenrykabyłtotylkomebel.Jedenznajciekawszychwdomu.Nigdzie
niemożnabyłosiętakpięknieukryć,jakpodtymwielkimtrzynożnympudłem,naktórym
leżała—osłaniającnietylkopokrywę,alezwisającteżnaboki—kapazczarnegojedwabiu,
haftowanawjapońskiesmoki,ptakiiryby.
Tak—mebelbyłpiękny.
Niestety—naglezbrzydł.OdkiedyHenrykpamiętał,babkasiadywaładofortepianu
dwa,trzyrazywtygodniu.Grałaznut,półgodziny,czasemnawetgodzinę.To,żeco
kwadransbiłgłębokimdzwonemzegar—przeważniecałkiemfałszywie—wcalejejnie
obchodziło.Grała!
PoczątkowoHenrykowi,iowszem,podobałosię.Razwesoło,razsmutno—czasem
tak,jakbymówiłnajmądrzejszyczarownikznajmądrzejszejbajki.Innymrazemtańczyły
ptakialbodziewczęta.Alboczarnepogrzebowegawrony—jakbyktośumarł.
Aleczasmijał—iniebardzonawetwiadomokiedy—Henrykusłyszał,żezegarbije
wwielkiejniezgodziezmuzyką,babkazaśstukapalcaminierówno,niepokolei,nietak.
Klawiszezesłoniowejkościbyłyjużniecopożółkłe.Jeszczebardziejpożółkłeikościane
byłypalcebabki.Henryk,którydawniejsiadałwkącieisłuchał,słuchał,apotemmówił:
jakieto,babciu,ładne,składne,terazzacząłuciekaćzpokojuodowejmuzyki.
Babkabyłazbytdumna,bydostrzegaćikaraćzateucieczki.Więcej—zdarzyłosię
wreszciecośtakiego,żenakilkapięknychchwilbabkazapomniałaocałejswejoschłej
dumie.Nachudychpoliczkachwystąpiłyceglasterumieńce.Wstarychoczachłzy—łzy
prawdziwegowzruszenia.
Byłototak.KiedyHenrykzrozumiałwreszcie,żebabkaniepielęgnujemuzyki,lecz
poprostuczyniprzykryhałas—koślawiącdźwiękzegarabardzofałszywymdźwiękiem
fortepianowejskrzyniistukająckościąokość—zacząłnietylkouciekaćzsalonu.Zaczął
również—tylkowtedy,kiedypozostawałwdomujedyniepodopiekąHani—przymierzać
siędorozległejpowierzchnibiałozżółkłychiczarnychklawiszyBlüthnera.
10