Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zdramatycznąminą.Kiedyporaztrzeciprzeszłaobokmnie,objąłem
ramieniem,aona,zagubiona,przylgnęładomojejpiersi.Ścisnąłem
mocniej,leczzrobiłasięsztywna,jazaśzrozumiałem,żeoznaczało
to„nie”,chociażchciałaby,żebyoznaczało„tak”,alekiedyindziej
ateraz,takczyinaczej,oznaczało„nie”,byłojużzapóźno.
ZaczęliśmyrozmawiaćoMeksyku,wreszciewróciłGlauco.
Nodobrzepowiedział.Jedziemy?
Smutnytonjegogłosumniezdziwił.Pożegnaniemusiałobyć
szczególnietrudne.Gdytakstałpośrodkupokoju,ztymswoim
muskularnymciałem,wyglądałzarazemżałośnieidziecinnie,jak
mistrzwagiciężkiej,któryutraciłtytuł.Porazpierwszyspojrzałem
naniegozsympatią.
Odwiozłemichnalotnisko.Ucałowaliśmysięnapożegnanie,
poczymposzedłemnataras,żebyzobaczyć,jakodlatują.Kiedy
wspięlisięposchodach,zaczęliszukaćmniewzrokiem.Machaliśmy
dosiebie,weszlinapokład.Samolotniespieszyłsięzestartem,
wkońcuruszyłnaśrodekpasa,stanął,jakbychciałzaczerpnąć
powietrza,ryknąłgłośno,poczympomknąłprzedsiebieiwreszcie
wzniósłsięzwyraźnąwprawą,wzbijałsięcorazwyżejiwyżej,
połyskującwsłońcu,bywkońcuzniknąć.Wtedysięoddaliłem.
Wracającdomiasta,myślałemoinnychpożegnaniach.Myślałem
opożegnaniuzojcemizSant’Eliąimyślałemotym,jakwszystkie
tepożegnaniazmieniłymojeżycie.Alezawszetakjest,jesteśmytym,
czymjesteśmy,niezewzględunaludzi,którychspotkaliśmy,lecz
zewzględunato,cozostawiliśmy.Takwłaśniemyślałem,prowadząc
spokojniestarąalfę.Byłagłośnaiociężałajakwieloryb,ptaki
nadrzewachmilkłyjakwtedy,gdyciemnachmuraprzemierzaniebo.
Automogłosięposzczycićlistąwłaścicielidługąjakksiążka
telefonicznazprowincjonalnegomiasteczka,apanującywewnętrzu
zapachpopiołuprzemieszanyzwoniąskórybyłniemalodurzający.
Postanowiłem,żespróbujęnaprawdęrzucićpicie.Przesiadywałem
nabalkonie,czytającwsłońcuitrzymającsięzdalaodbarówiich
bywalców.Upałsprawiał,żemieszankasłodkiegowinailodowatej
wody,którabyłamipomocna,stawałasięmniejodstręczająca
izacząłemnawetpowolityć.Najgorzejbyłowieczorem,gdy
opuszczałemredakcję„CorrieredelloSport”imiałemprzedsobą