Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Flynnściskałmocnouchwytwiosła,jakgdybyktośmiałmujelada
chwilabrutalniewyrwać.Szerokootwartyminiebieskimioczami
spoglądałnaoddalającesięPortRoyal.Zastanawiałsię,czydobrze
zrobił,opuszczającplantację.Kamracizaśmierzyligoniezbytufnymi
spojrzeniami,cowkrótcemiałosięzmienić.Wiosłowalirówno,choć
Flynnrazporazwypadałzrytmu.
OpartaobalustradęElizabethleniwymwzrokiemprzypatrywałasię
kotłującejsięnadolemieszancemieszczaństwa,przedstawicieliklasy
robotniczejimarginesuspołecznego.Zkoleijejtowarzyszka
pudrowaławłaśnienos,nucącprzytymwesołąpiosenkę,którejsłów
Elizabethnieznała.
–Pocosięjużpacykujesz?–zapytałarudakurtyzana.–Przecież
przyjdąniewcześniejjakozachodziesłońca.
–Możedociebie–odparłazdawkowoBarbara,mrugającoczami
dobrudnegolusterka.–Domniemężczyźniprzychodząokażdej
porze,apierwszy,zakładam,zjawisięjeszczeprzedporąobiadową.
Kolejnychtrzechtużpotym,jaksobiepodjedząipopiją,
awieczorem…
–Awieczorembędzieichtylu,żemogłabyśzawiązaćpułk
strzelców–dokończyłazprzekąsemElizabeth.–Niemusiszsię
chwalić.
–Wiem,żezazdrościszmiurody–podjęłatasiedzącazlusterkiem
wręku–alecóżmogęporadzić,żemsiętakaurodziła?Ciemnowłosa,
krasna,pełnakobiecegowdzięku…
–Och,przestań.Gdybymbyłamężczyzną,wogólebymcięnie
tknęła.Piersimaszobwisłejakustarejkrowy,twarzcętkowaną,
askóręsuchą.Swojądrogątenblansztylkotopogarsza.
Barbaraniedałasięsprowokować.
–Alezatopodkreślamojąjasną,arystokratycznącerę.