Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zapomocąswoichzdolnościzjękiemuniósłblaszanyfragment,wygiął
włuknadnaszymigłowami,poczymcisnąłnasuchebetonowedno
LosAngelesRiver.Pozwolił,bybratpomógłmuwstać,alepotem
goodepchnął.
Jaknakogoś,ktojestmiernotąwsporcie,tomaszniezłyrefleks.
Topewnieznaczy„dziękuję”wjęzyku,którymniemówię
burknąłLiam,zaciskajączębyiodwracającwzrok.Możemy
ruszać?
Colezawiesiłnanimwzrokchwilędłużejznieodgadnionym
wyrazemtwarzy.
Dobrze.Idziemy.
KiedydochodziliśmydoGlendale,słońcepojawiłosięjużnaniebie.
Tenobszarniebyłwprawdzieobjętynadzoremwojskowym,aleleżał
takbliskomiejscatragedii,żepodlegałalboprzymusowej,albo
podszytejpanikąewakuacji.Wokółniebyłożywejduszy.Coleruszył
przodem,bysięupewnić,żepobliskieulicepuste.Mnieogarnęło
jednakdziwneprzeczucienienaturalnemrowieniepodskórąnie
pozwalałomisięrozluźnić.Niespuszczałamgłowy,skanując
wzrokiemkażdyzaułek,pobliskiedachy,anawetlinięhoryzontu
zrujnowanegomiastawposzukiwaniuźródłategoniepokoju.
Zbierającesięwemniechmuryburzowerobiłysięcorazwiększe
iciemniejsze.Obawiałamsię,żekiedywkońcucałkowiciesię
uformują,spuszcząnanaspotwornąulewę.
Nieruchomekałużepozostałośćpodeszczusprzedkilkudni
byłypokrytekożuchemsadzyipopiołu.
Potrząsnęłamgłową.Wszystkowydawałomisiędziwne…Budynki
niemiaływyrwipokrywałajewarstwabladejszarości,anie
złowieszczejczernijakwcentrummiasta.Przekroczyłambetonową
zaporęodgradzającąmiejscaparkingoweimrużącoczy,spojrzałam
nastojącyobokbudynekzamkniętysklepspożywczy.
Tam…Colewskazałnaparkingzaniewielkimcentrum
handlowym,oświetlonywysokimilatarniamiulicznymi.