Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
dałosiępowiedziećojegotowarzyszu,żarliwym
wyznawcykultuetykietiskładów.
Słusznie.Jednałyżkakeczupuzawierapółłyżeczki
cukruodparłrzeczowogłosdrugi.
Cukierkrzepi!!!
Doprawdy,alleluja!Wyłączniepróchnicę!
Zjednąrękąjużwyciągniętąkupaczceświderków
ipaczkąnitekwdrugiejKonradRomańczukzdębiał.
Alleluja?Alleluja?Ale…ale…jaktoalleluja?Jak?Skąd?!
Wpierwszejchwilisądził,żesięprzesłyszałalbo
majakieśomamy.Amożenaprawdęniepowinienbył
dziśdojadaćziemniaczanejzapiekankizsobotniego
obiadu?…Cośuparciemujednakmówiło,żetoniewina
zbytintensywnegooświetleniawsklepieaninadmiaru
starychtłuszczównakolację,żetenstanowczy,wyniosły
głosnaprawdęrzuciłgromkim„alleluja”.Zostawiwszy
swójwózek,pomału,namiękkichnogachKonrad
przeszedłnakoniecalejkiiwyjrzałostrożniezzawęgła.
Nawysokościkeczupów,wpoziecharakterystycznej
dlakrańcowejrozpaczy,stałfacetmniejwięcejwjego
wieku.Przeciętnegowzrostuitężyzny,wokularach,
zdelikatnąsugestiązakoli,którewgryzałysięwlinię
ciemnoblondwłosów,wszarymsweterkuwyglądającym
spodkurtki,wydawałsięcałkiemzwyczajny.Nijakiwręcz.
Konradminąłbygonaulicybezchoćbyjednego
spojrzenia,zatojegotowarzyszazanicwświecie.Być
możeinni,niczegonieświadomiprzechodniedawalisię
nabraćnatennumer,leczonwiedziałzadobrze,skąd
siębiorątakierozłożystegarbywkształcieparalotni.
Nieliczącukrytychskrzydełiskłonności