Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdziałczwarty
P
Mówionooniejwszędziewbesmedreszuiwewszystkich
ierwszajazdaspowodowaławielkiezamieszaniewmiasteczku.
domach.Wbogatychrodzinachwspominanooniejmimocho-
dem,nibyontej-ci-dopiero-nowinie”.Zatowubogichwzbudziła
całkiemsporezainteresowanie.Ludziebyliciekawi,ktopojechał,
zjakimtowaremiwjakiejilości,czywszystkoprzebiegłospo-
kojnie,iwkońcuilezarobią.
Wszyscyczekalizwielkąniecierpliwościąiwypatrywaliwozów
jakMesjasza.Agdynadszedłporanekdnianastępnego,nieocią-
gającsię,wyszlinaszosę,bypowitaćpowracających.
IotoidąŻydzi,podążajądrogąjeden,drugi,trzeciniczym
wkondukcieżałobnym.Zprzodukobietywdługichchustach,
potemmężczyźniichłopcyprzygarbieniodmrozu,zgłowami
wtulonymiwpodniesionekołnierze.
Niezabrakłoteżurwisów.Pojawilisięnadrodzezkulkami
śniegu,bijącsięmiędzysobąorazzaczepiającidących,którzy
obrzucająichzatoprzekleństwami…TylkoChanaGimplowa
wyprzedzawszystkichnakrokirazporazwycierającnos,krzy-
czypiskliwymgłosikiem:
Ha,aniemiałamracji?Czyjużprzedwczorajniemówiłam,
żefurmanicośknują?PocochodzilibydoJankielaMłynarza?
ŚcieżkątużobokrowuidziesiedemdziesięcioletniSzajke.
Posapujeniczymgąsioripyta:
DoJankielaMłynarza?...
27