Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Dziękuję,proszępani–powiedziałaSophie,odgarnęłaztwarzy
kilkapasemekciemnychwłosówiupiłałykzeszklanki.
–Dziękuję,proszępani–przedrzeźniłamjąbezgłośnie,aona
wybuchnęłaśmiechemizakrztusiłasięsokiem.
–MówmiNyla–odparłamojamamaipoklepałająpoplecach.
Zawszefascynowałomniewmojejmamieto,żewszystkie,nawet
najdziwniejszesytuacjeogrywałatak,jakbybyłyzupełnienormalne.
Benjaminzkoleibyłsztywnyjakkołek.
–Omałosięnieudławiłam–szepnęłaSophiewmoimkierunku
zzałzawionymioczami.–Nieróbtakwięcej…
Miałyśmybardzopodobnepoczuciehumoru,więcbyłampewna,
żegdybymniezrobiłatosamo,teżprawiebymumarła.
Kiedybyłyśmywpołowieśniadania–chwilępotym,jakBen
wysprzątałkuchnięnabłyskizniknął,prawdopodobnie,żebysię
wykąpać,przebraćizamknąćwswoimbiurze–mamasiędonas
dosiadła.Zapytała,czywdrodzedopracypodrzucićnasnaboisko.
–Niee–odparłyśmyprawiejednocześnie.–Przejdziemysię.
–Napewno?
–Jasne.
–RozmawiałaśostatniozCadenem?–zapytałamnienagle,czym
zbiłamnieodrobinęztropu.Cadentomójtata.
–Pewnie–odparłampochwili,lekkozaskoczona.–Codziennie
znimgadam.
Uśmiechnęłasię.
–Pytamtylko…Wiesz,tenbaseball,wiem,żecizależy.Przyjedzie
namecz?
ZerknęłamwkierunkuSophie,któraudawała,żezauważyłacoś
interesującegozaoknem.
–Pewnie,żetak,obiecał.
Ityle.Pewniepowiedziałabycoświęcej,alespojrzeniemdałamjej
znać,żebynierobiłamiwstydu.Tewakacjewcałościmiałamspędzić
wCapeMay,botatabyłzawalonypracąwAtlancie.Musieliśmy
przełożyćmojetygodnioweodwiedzinyinajwyraźniejbardzo
jątogryzło.Szkodatylko,żemiałatakkiepskiewyczucieczasu
nazaczynanietakichrozmów.
–Przyjedzienamecz–powtórzyłamdobitnie.
Mamapatrzyłanamniedługo,apóźniejbezsłowawzięłanasze
czapkiinasunęłanamjenagłowy,taknisko,żeprawienicnie
widziałyśmy.
–Dajciedzisiajczadu–powiedziała.