Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Takijestplan!
–Dawnosiętaknieobżarłam–jęknęłaSophie.
Szłyśmywzdłużplaży,alenatyleodniejdaleko,żebynienatknąćsię
namewy.Słońceprzyjemnieogrzewałonaszetwarzeiwszystko
wskazywałonato,żewokolicypołudnianieźleprzysmaży.
Naszczęściewtedyjużzejdziemyzmurawy.
–Jateż–odparłam.
–TenBenjaminjestnaprawdęcałkiemspoko–stwierdziła
podługiejchwili,alejakzobaczyłamojąminę,szybkosięwycofała.
Wyciągnęłazeswojegojasnoniebieskiegoplecakajasnoniebieskibidon
idosłownienabraławodywusta.
–Nie,nie…spokojnie.Jestspoko.Toznaczyujdzie.
Trawiłaprzezchwilęmojesłowa.Ekscytującebyłoto,żechoć
byłyśmydosiebietakpodobne,jeszczeniewieleosobiewiedziałyśmy.
WiedziałamoSophie,żemieszkazbabcią,wiedziałam,kiedymniej
więcejprzyjechaładoCapeMay,aleniemiałamjużpojęciaotym,
żemabrataanigdziesąjejrodzice.Pewniezapytałabymwcześniej,
alewierzyłam,żejestlepiej,kiedyludzieodkrywająsięsami,
wewłasnymtempie.
–Robiśniadania–oznajmiła,jakbybyłowtymcośniezwykłego,
apochwilidodała:–Odbieracięztreningów.Ztego,cowiem,jest
nawszystkichtwoichmeczach.Noijeszczetaakcjazpracą
domową…
–Onnierobitegodlamnie,tylkodlamojejmamy.
Sophiezwolniłakroku,przesunęłaczapkęnatyłgłowyipodrapała
sięnadczołem,robiącprzytymminę,jakbymózgjejwypadłalbo
komputerwewnątrzjejgłowysięzawiesił.
–Aletochybadobrze,nie?
Odwróciłamsięiprzezchwilęszłampochodnikutyłem,patrząc,
jakznowuzaczynasięzamnąguzdrać.
–Mówiłamci,żeujdzie.Toskomplikowane.
–Rozumiem–odparła,przyśpieszając,jakbydoskonalerozumiała
słowo„skomplikowane”.Wyglądałacałkiemzabawnie,gdybiegła.
–Niemówiłaśwcześniej,żemaszbrata–zagadnęłamją,kiedy
doszłyśmydoskrzyżowaniaprzyJeffersonStreet.Zadziesięćminut