Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Częśćpierwsza
Tętniąceserce
AżdopóźnejstarościJanAndersonzeSkrołykiopowiadałzawsze
oowymdniu,kiedytoprzyszłanaświatjegocórka.
Wczesnymrankiemwybrałsiępoakuszerkęikobietydopomocy,
potemzaścałeprzedpołudnie,anawetkilkagodzinodwieczerza
przesiedziałnaklocuwdrewutniiczekał,czekał,czekałbezkońca.
Deszczlałjakzcebra,achociażJansiedziałwłaściwiepod
dachem,topryskałanańwoda,przenikającprzezszczelinywdachu
iścianach,takżewiatrmiótłrazporazstrugiinibyzwiadrachlustał
przezpozbawionedrzwiwejściedoszopy.
–Niewiem,czyjesttaki,cobysądził,żecieszęsięztego
dzieciaka!–mruczałikopałniewielkistospolannogami,tak
żerozlatywałysięażpodziedzińcu.–Jesttonajwiększenieszczęście,
jakiemisięmogłoprzygodzić.Pobraliśmysiędlategotylko,żenam
sięsprzykrzyłosłużyćuErykazFalli,jakoparobekidziewka,
iwiecznienainnychpracować.Własnegratymiećchcieliśmyidach
własnyikoniec,odzieciachaninamsięśniło!
Zasłoniłtwarzrękamiiwestchnąłżałośnie.Oczywiściepluta
idługie,przykreczekaniepopsułomuhumor,aleniebyłytoistotne
przyczynysmutnegonastroju.Janmiałpowodyważneiżałośćjego
byłauzasadnionazupełnie.
–Muszępracowaćcodziennieodranadowieczora…tosię
rozumie.Alemiałemdotądprzynajmniejnocespokojne.Terazzaś
smarkaczzaczniewrzeszczećinawetwnocynieskończąsięmoje
utrapienia!
Gdysobietouświadomił,poczułwsercurozpaczwielką.Odjął