Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Adzieciak?–zapytałktośinny.
–Jeszczeniewie.Niechmatkamupowie,alepóźniej.Narazie
jestwszoku.
–Jaksięczuje?
–Miałwieleszczęścia.Nicmuniebędzie,jutrogowypiszą.
Usłyszałemwyraźniejszeodgłosy,gdzieśzbliska.Mężczyzna
przestawiałcośnaaparaturze.
–Nietocoojciec…
Lekarze…Najwyraźniejnadalbyłemwszpitalu.Agdziebyła
Liwka?Chciałempowiedzieć,żeprzepraszam.Amożetobyłkolejny
sen?GdziejestDominik?Wszystkoodpłynęłowsinądal,
pozostawiającposobiepustkę.Pragnąłemjąznowuusłyszeć,poczuć
jejdrobnądłońwswojej.
Mężczyźniopuścilipokój,wktórymleżałem.
Cierpliwieczekałemnakolejnąwizytęwmojejsali.Mogłyminąć
godziny,amożedni?Odczasudoczasusłyszałemróżnedźwięki,
typowydlaszpitalastukotchodakówolinoleumiwyrwanezkontekstu
komentarze.
–Podałaśmorfinętemumarudziezpiątki?–zapytałjakiśkobiecy
głos.
–Tak.
–Jamujużwcześniejdawałam.Niepomaga.
Dźwiększczękutalerzypomógłmiustalićporyposiłków.Rano
iwieczoremprzychodziłdomniemężczyzna,którypowiedział
wcześniej,żeżonajestzałamana.Rozpoznawałem
gopocharakterystycznympokasływaniu.Widoczniebyłtolekarz,
któryrobiłobchód.
Wkońcuznowuusłyszałemtedelikatnekrokiwmoimpokoju.Tak
różneoddźwiękuciężkichchodakówpersoneluszpitala.Owionąłmnie
słodkizapachróżanychperfum.Liwka!Poznałemją.Wróciłmizmysł